Miejsce nietypowe – Mauzoleum Darnley

Jest to jedno z takich miejc, co intrygują. Przeczytałam o nim w jednej z lokalnych gazet i oczywiście pojechałam tam od razu. Znalezienie miejsca nie jest takie proste. Mauzoleum znajduje się na obrzeżach miejscowości Cobham, a dokładnie wśród tutejszych lasów Cobham Woods.

Auto najlepiej zostawić na małym parkingu przy końcu  ulicy Lodge Lane w Cobham i iść wyznaczoną ścieżką, około 20 min przed siebie. Na szczęście droga jest prosta, a przede wszystkim bardzo malownicza wśród drzew, krzewów i polanek. Na jej końcu jak wisienka na torcie króluje grobowiec. 

Według wikipedii postawił go w 1783 roku Earl of Darney, po tym jak okazało się, że nie ma miejsca na jego pochówek w katedrze Westminster Abbey w Londynie. Postanowił być jak Cheops i wybudować swoją własną piramidę na terenie własnych włości. Z jakiegoś jednak powodu nigdy nie spoczął tam na wieczny odpoczynek. Mauzoleum zostało porzucone jak uwiedziona na jedną noc kochanka. Mijały lata i grobowiec popadał w coraz większą ruinę. Na szczęście dla tej budowli i dla nas,  w Wielkiej Brytanii istnieje charytatywna  organizacja National Trust, o której wielokrotnie już wam wspominałam, która zajmuje się historycznymi budynkami. Zdobyła ona środki, z pomocą lokalnych władz, by ten kamienny, stożkowaty zabytek podnieść z ruiny. Jeśli tu kiedyś traficie to polecam dokładnie przyjrzeć się płaskorzeźbom, którymi ozdobione są ściany. Przedstawiają głównie symbole śmierci, ale szczerze powiedziawszy otoczenie nie sprzyja śmiertelnym rozmyślaniom. Wręcz przeciwnie, życie chłonie się tu pełną piersią. 

Obrazek z mojej ulicy

 Siedzimy sobie wczoraj wygodnie, ja na moim ulubionym fotelu przy oknie, oglądamy Brytyjczyków tańczących z gwiazdami, gdy nagle, niebiesko się zrobiło na naszej ulicy. Patrzę za okno,  a tu wielka karetka stanęła tuż na naszym podjeździe, a obok policja i oczywiście nie wyłączyli migających świateł na górze. Mieszkam w bardzo spokojnej dzielnicy i takie atrakcje w postaci policji bardzo rzadko się zdarzają. Karetki już częściej, bo ta moja ulica to taki trochę „Dom Starców”. Naprzeciwko mnie mieszka dziewięćdziesięciokilkuletnia staruszka,  obok niej mocno posunięte w wieku małżeństwo, a moim najbliższym sąsiadem jest siedemdziesięcioletni Terry. Mieszkają sami, nie mają rodzin, przynajmniej żyjących blisko i rzadko kiedy ich ktoś odwiedza. Jeszcze dwa lata temu w domu obok staruszki mieszkało kolejna starsze małżeństwo, ale najpierw karetka zaczęła się pojawiać u niej, najpierw co tydzień, później codziennie, aż w końcu któregoś dnia pod moimi oknami pojawił się korowód pogrzebowy. Rok później w jej ślady poszedł starszy pan. Było mi smutno, lubiłam ich obserwować pracujących wspólnie w ogródku. Pamiętam któregoś dnia ten starszy pan wyjeżdżając swoim samochodem stuknął stojące na podjeździe, moje auto. Na szczęście nic się nie stało i wybaczyłam mu ten incydent błyskawicznie. A teraz ich nie ma… 

       Wrócę jednak do wczorajszego widowiska przed oknem. Dom który stoi tuż obok mnie po lewej stronie należy do Guya, a on wynajmuje go na mieszkania i pokoje. Żyje tam około 7-8 osob.  Niektórzy mieszkają od lat zwłaszcza ci, wynajmujący mieszkanka ale w pokojach lokatorzy zmieniają się dość regularnie. Zazwyczaj nie ma z nimi większych problemów. Niedawno do jednego z pokoi wprowadził się nowy mężczyzna, który chyba lubi imprezy. Nie to żeby szalał, ale od kiedy tu mieszka, czyli od tegorocznego lata kilkakrotnie zaprosił gości. Wczoraj był jeden z takich dni. 

    Ratownicy i policja weszli do domu obok. Nie wiedziałam do kogo, ale po chwili zobaczyłam tego nowego lokatora, wraz z jego znajomymi jak stoją koło karetki i autentycznie płaczą. A płaczący mężczyźni nie zdarzają się często. Przyznam wam się szczerze, że zamiast koncentrować się na fokstrotach i walcach, z zainteresowaniem oglądałam to, co się dzieje za oknem. Nie tylko ja. W oknach sąsiednich  domów widziałam stające i przyglądających się osoby.  Oba samochody stały tam bardzo długo. Policja wyraźnie zbierała zeznania, rozmawiając z mężczyznami, a ratownicy udzielali im jakieś pomocy. W pewnym momencie przejeżdżający duży biały van próbował zmieścić się pomiędzy karetką, a stojącym po drugiej stronie autem. Ponieważ nie zwolnił wystarczająco, zahaczył i zerwał lusterko. Miałam wrażenie,  że prowadzący vana młody kierowca myślał, że mu się upiecze,  bo w karetce w tym czasie nie było nikogo,  ale za chwilę zobaczył stojący z boku policyjny samochód i chcąc nie chcąc wysiadł z auta i zgłosił, co zrobił. Musiał podać dane swojego ubezpieczyciela. I tyle.

Taniec z gwiazdami się skończył, a policja i karetka stały na zewnątrz jeszcze dobrą godzinę. W końcu odjechały.  Znowu było cicho, spokojnie, ciemno. Nagle pojawiły się trzy policyjne samochody, jeden większy, dwa mniejsze. Te dwa mniejsze zablokowały kawałek mojej ulicy po obydwu stronach, tuż przed moim domem, tak by nikt nie mógł przejechać. A ten większy stanął centralnie na moim podjeździe. Wyszło z niego kilka osób z jakimiś bagażami w rękach i  weszli do domu. Po chwili pojawili się z powrotem niosąc na noszach nieboszczyka. Spodziewałam się czarnego worka, w którym zazwyczaj wynosi się denatów w filmach, a tutaj panowie mieli worek czerwony odbijający się w ciemności  od świateł samochodów. Nie wiem, co się wydarzyło. Wyobraźnia podpowiada mi różne scenariusze. Nie sadzę, by się pobili, raczej facet zmarł na jakiś zawał lub wylew, a że odbyło się to podczas party policja musiała być zaangażowana. Może któregoś dnia zapytam o to Gaya. 

Penshurst

WIOSKA

Penshurst to mała, dziewicza wioska, pięknie położona pomiędzy dwiema rzekami na terenie znanym jako „Weald of Kent” (jest obszar o wybitnych walorach przyrodniczych). Miejscowość słynie przede wszystkim z ufortyfikowanego kompleksu pałacowego, należącego niegdyś do Henryka VIII, a później do potężnej rodziny Sidney. Ale o tym budynku napisze kiedyś osobny tekst. Dużo turystów przyjeżdża jedynie by zwiedzić ten budynek, a pomijają wioskę. Według mnie to błąd, bo choć maleńka, jest bardzo urocza i idealna na mały spacerek, oraz herbatkę w tutejszej herbaciarni. Niektóre budynki pamiętają samego Henryka i królową Elżbietę.

W centrum wioski stoi imponujący hotel Leicester Arms, kiedyś jeden z domów rodziny Sidney. 

Gdy tu trafiłam po raz pierwszy rzucił mi się w oczy mały zakątek, w kształcie podkowy ułożonej z historycznych budynków z muru pruskiego.

To Leicester Square, miejsce, które powoduje jakbyśmy nagle przenieśli się w czasie. Jego bok stanowi stary Dom Gildii, zbudowany w XVI wieku, a od tylu zamyka plac drewniany łuk, przez który przechodzi się na znajdujący się obok kościoła cmentarz. Polecam dokładnie przyjrzeć się tym budynkom. Kryją w sobie tajemnice przeszłości. 

KOŚCIÓŁ ŚW. JANA

Ten piękny, zabytkowy budynek klasy I ma historię sięgającą 1115 roku, a w tym miejscu prawdopodobnie znajdowała się znacznie wcześniejsza, saksońska świątynia. Pierwszego proboszcza ustanowił tu w 1170 roku sam arcybiskup Thomas Beckett, zanim go zamordowano na rozkaz króla w katedrze w Canterbury. Średniowieczny kościół został gruntownie odrestaurowany przez George’a Gilberta Scotta w 1864 roku, w wyniku czego duża część wnętrza ma typowo wiktoriański charakter.

W środku najciekawszym elementem jest Kaplica Sidney, w której znajdują się pomniki poświęcone członkom tej rodziny. Najstarszym posągiem jest mocno podniszczona podobizna Stephena de Pencestera z 13 wieku. O wiele bardziej ozdobny jest grób Sir Williama Sidneya (zm. 1554), dziadka elżbietańskiego poety Sir Philipa Sidneya. Natomiast jeden z krzyży upamiętnia Thomasa Bullayena (Bullena), brata królowej Anny Boleyn. Jak widać, pisownia w czasach Tudorów była niekonsekwentna.

CMENTARZ 

Na cmentarzu kościelnym w Penshurst, zaraz przy wejściu od strony Leicester Square, pod cisem po prawej stronie znajduje się ledwo czytelny grób.

To jest miejsce spoczynku Richarda Saxa, który został brutalnie zamordowany 1 lutego 1813 roku przez swojego dzierżawcę Henry’ego Langridge’a, robotnika z posiadłości w Fordcombe. Dziewięcioletni syn Henryka był świadkiem i zeznawał przeciwko ojcu w sądzie. Henry był znany ze swojego temperamentu i przemocy nawet we własnej rodzinie.

STÓŁ DOLE

Na cmentarzu przykościelnym, w pobliżu południowej kruchty, stoi średniowieczny stół zasiłkowy, przypominający grobowiec nazwany stone dole.  Były to kamienne stoły lub półki, umieszczane zwykle w kruchtach kościelnych, rzadziej na cmentarzach. Od średniowiecza do XVI lub XVII wieku służyły one do rozliczania kontraktów i spłaty długów, zapisów, dziesięcin i składek kościelnych. Używano ich także do rozdawania pieniędzy lub chleba potrzebującym w parafii oraz podróżnym potrzebującym pomocy. Do dzisiaj zachowało się ich bardzo niewiele. Mamy szczęście, że jeden z nich zachował się w Kencie. 

HERBACIARNIA FIR TREE TEA HOUSE (czyli herbaciarnia pod sosną)

Przy głównej drodze, tuz zaraz za siedziba lokalnych władz, czyli za Village Hall znajduje się kolejny piękny budynek, który przetrwał do naszych czasów. Pamięta czasy Tudorów. W środku zobaczycie piękne oryginalne pozostałości tamtych dni jak belki, kominek, drewnianą podłogę. Polecam napić się tam herbatki i zjeść ciasteczko. Miejsce to działa jako kafejka już od lat 30. XX w. Pięć stolików wewnątrz zrobione są ze starej sosny, która kiedyś górowała nad tym budynkiem, stąd nazwa.

MALWY

Niewielkim tudorowskim domkom w Penshurst uroku dodają obrastające je kolorowe malwy. Prawdziwie królewskie rośliny. Są pewnego rodzaju kolejnym symbolem angielskości. Przed jednym z domków czasami stoi stolik, a na nim wystawione widokówki oraz małe torebeczki z nasionami malw.

Całkowita samoobsługa i jaka wiara w człowieka. Pieniążki, jeśli chcemy kupić, wrzuca się przez dziurę na listy w drzwiach jednego z budynków. Ponieważ zawsze marzyłam, by mieć malwy w ogródku kupiłam małą paczuszkę, zobaczymy czy się przyjmą. 

KEY LIME PIE – tarta z limonki

Pewnie już wspominałam, że przez koronę odkryłam nową pasję: pieczenie ciast. Zawsze to lubiłam, ale nigdy nie miałam tyle zapału i przede wszystkim czasu. A co najważniejsze dotychczas moje dzieci nie były specjalnie za próbowaniem nowości w naszej kuchni. Na szczęście wyrosły mi super nastolatki, które lubią, gdy mama eksperymentuje. Gotujemy więc i pieczemy smakołyki z całego świata, a ja dodatkowo postanowiłam się podzielić naszymi przepisami ze wszystkimi, którzy chcą o tym poczytać. Zamiast zabierać was w podróż do miejsc, w których byłam zapraszam was w podróż po potrawach, które odkryłam. Dzisiaj będzie o pochodzącym z Florydy deserze KEY LIME PIE.

Podobno każda restauracja w Florida Keys, a zwłaszcza w Key West, serwuje to wspaniałe ciasto. Tyle jest jego odmian, ile piekarzy i każda rodzina wydaje się mieć swoją sprawdzoną recepturę. Tradycyjne nadzienie do ciasta limonkowego zawiera sok z limonki, słodzone mleko skondensowane i żółtka jaj. Miłośnicy tej cudownej tarty bez końca spierają się o właściwy sposób ich przyrządzenia. Podstawa z herbatników czy kruchego ciasta? Beza na wierzchu czy bita śmietana, czy nic? Nadzienie gotowane czy niegotowane? Zgadzają się z tym, że pod żadnym pozorem nie wolno dodawać zielonego barwnika do żywności. Nadzienie autentycznego ciasta limonkowego jest jasnożółte. 

Przepis, który ja wam podaję znalazłam w brytyjskim magazynie kulinarnym, także nie mogę gwarantować autentyczności. Potwierdzam jednak, że ciacho wychodzi boskie, ale bardzo bardzo słodkie. 

Składniki: 

300g słodkich maślanych herbatników lub kruchych ciasteczek bez nadzienia

150g stopionego masła

1 x 397g puszka skondensowanego mleka

3 średnie żółtka jaj

Skórka starta i wyciśnięty sok z 4 limonek

300ml gęstej śmietany

1 łyżka cukru pudru

Trochę startej skórki do dekoracji, choć ja sama użyłam listków mięty.

Przygotowanie krok po kroku

KROK 1

Rozgrzej piekarnik do 160C / z termoobiegiem do 140C / gaz 3.

KROK 2

Zmiel ciastka na okruchy w robocie kuchennym, przy pomocy blendera lub ręcznie (lub włóż do mocnej plastikowej torby i ubijaj wałkiem do ciasta).

KROK 3

Dobrze wymieszaj ze 150 g roztopionego masła i rozłóż na spodzie i ściankach 22 cm luźnej formy do tarty. Piecz w piekarniku przez 10 minut. Wyjmij i ostudź.

KROK 4

Do dużej miski włożyć 3 średnie żółtka i przez minutę ubijaj mikserem na kogiel mogiel.

KROK 5

Dodaj puszkę skondensowanego mleka i ubijaj przez kolejne 3 minuty, następnie dodaj drobno startą skórkę i sok z 4 limonek i ponownie ubijaj przez 3 minuty.

KROK 6

Wlej powstałą masę do brytfanki ostudzoną podstawę i wstaw z powrotem do piekarnika na 15 minut. Ostudzić, a następnie wstaw do lodówki na co najmniej 3 godziny lub na nawet na całą noc, jeśli chcesz. Kiedy ciasto będzie gotowe do podania, ostrożnie wyjmij z formy i połóż na przygotowanej paterze lub talerzu.

KROK 7

Do dekoracji delikatnie ubij 300 ml śmietanki kremówki i 1 łyżkę cukru pudru. Wyłóż na górę tarty i ozdób skórką z limonki lub czym sobie życzysz.

Na zakończenie dla zainteresowanych trochę o historii tej tarty 

Z internetu.

Kto zrobił to pierwsze ciasto limonkowe, nikt tak naprawdę nie wie ponieważ nigdy nie zostało to udokumentowane.

XIX wieku – William Curry, ratownik statków i pierwszy milioner z Florydy, miał kucharza znanego po prostu jako ciotka Sally, która przygotowywała mu takie pyszności. Niektórzy historycy uważają, że ciocia Sally nie stworzyła „Key Lime Pie”, ale prawdopodobnie udoskonaliła przysmak pożyczony od  miejscowych rybaków.

 Jedna z teorii głosi, że ciocia Sally wiedziała już, jak zrobić cytrynowe ciasto, do którego wykorzystuje również słodzone, skondensowane mleko i żółtka jaj. Ale zamiast cytryn użyła łatwo dostępnych lokalnych limonek.

  Inna teoria głosi, że poławiacze gąbek z okolic Key West przebywali na morzu przez dłuższy czas. Łowienie gąbek było kwitnącym nowym biznesem w południowej Florydzie, ale marże były niewielkie, więc racje żywnościowe na łodziachi były skąpe – trochę cukru, jajek, mleka w puszkach, krakersów sodowych, orzechów i owoców cytrusowych. I z tego ktoś stworzył delikates. Wieść szybko rozniosła się wśród rybaków, a fajne, kwaśne ciasto stało się obowiązkowe podczas tych wypraw wędkarskich. Jeden z tych mężczyzn, może nawet ten, który zrobił to inauguracyjne ciasto, podzielił się przepisem z jakąś kobietą, może z ciocią Sally!

W latach  Spisano pierwsze przepisy.. Do tego czasu wszyscy po prostu wiedzieli, jak zrobić ciasto. Limonka może być głównym składnikiem ciasta limonkowego, ale to właśnie słodzone mleko skondensowane sprawia, że ​​jest tak gładkie i pyszne.

Drzewo Limonkowe, które pochodzi z Malezji, prawdopodobnie po raz pierwszy pojawiło się na Florydzie w XVI wieku wraz z Hiszpanami. Limonki wyglądają jak mniejsze, szare cytryny.

Dzisiaj te drzewka są prawie widmem, można je znaleźć tylko w niektórych przydomowych ogródkach.

W 1994 roku – oficjele stanu Floryda oficjalnie uznali Key Lime Pie za ważny symbol Florydy.

Arromanches Les Bains – dla miłośników historii

Małe miasteczko Arromanchest les Bains to przede wszystkim cudowna piękna plaża, na której 6 czerwca 1944 roku wylądowała brytyjska 50 Dywizja Piechoty. Wojska niemieckie rozlokowane w domach wzdłuż wybrzeża, były bombardowane nalotami i ostrzałami ze statkówi. Niemcy bronili się z prawdziwą zapalczywością i mocno dawała się aliantom we znaki niemiecka bateria dział Longues-sur-Mer. Plaża była poza tym zaminowana, a przypływ oznaczał, że inżynierowie zajmujący się rozminowywaniem nie mogli zająć się jej oczyszczaniem, przez to kilka łodzi desantowych przewożących czołgi w pierwszej fali wyleciało w powietrze.


Działa w Longues-sur-Mer udało się w końcu wyłączyć z akcji podczas pojedynku ze statkiem HMS Ajax, co ułatwiło lądowanie i marsz wojsk brytyjskich na zachód od miasta w kierunku Port-en-Bessin. Do wieczora tego dnia na plaży wylądowało 25 000 żołnierzy. Brytyjczycy połączyli się z Kanadyjczykami na plaży Juno, ale nie udało się połączyć z Amerykanami w Omaha z powodu zniszczeń, jakich doznały tam siły amerykańskie.

Gold Beach jest znana ze sztucznego portu zbudowanego przez aliantów po wylądowaniu – Mulberry B, pozostałości którego istnieją do dziś i są wyraźnie widoczne z plaży. Brytyjczycy nazywali go na część ich przywódcy Port Winston. Ten port umozliwił dostarczenie do Europy,przez 5 miesięcy swojego operowania 2.5 millionów ludzi, 500,000 pojazdów and miliony zaopatrzenia.


Wszystkim fanom historii II Wojny Swiatowej polecam znajdujące się w Arromaches les Bains miejskie Musée du d’Ébarquement, oferujące bogactwo fotografii, oryginalny sprzęt, broń, wyposażenie i inne relikty tamtych czasów.

W pobliżu jest także kino Arromanches 360, prezentujące filmy w wysokiej rozdzielczości, wykorzystujący archiwalne nagrania z lądowań w D-Day i bitwy o Normandię. Na niedalekim wzgórzu mozna zobaczyć najprawdziwszy czołg Bary au Bac, podobno wykopany z nadmorkich wydm. Widok stamtąd na całą okolicę jest wart spaceru.

Po całym miasteczku są rozsiane stare wojskowe pojazdy czy działa. Historią żyje tu każdy skrawek ziemi.

Dla mnie fajnym znaleziskiem był niewielki uroczy mural namalowany na jednej ze ścian w centrum miasta. Przedstawia dwie małe dziewczynki piszące na ścianie: Prosimy nigdy więcej wojny, tylko miłość. Podpisuję się pod tą prośbą obiema rękoma.

Sama plaża to piękny odcinek złotego piasku, który cieszy się popularnością wśród mieszkańców i przyjezdnych. Jeśli mielibyście czas polecam wycieczkę na tutejsze klify.

Niedaleko stąd znajduje się cmentarz kanadyjskich żołnierzy, którzy zginęli w tej ofensywie. Krzyże lub gwiazdy Dawida ustawione są równiuteńko w rządku, obrośnięte kolorowo kwiatami, a na tabliczkach widnieją nazwiska żołnierzy. Zdziwiłam się ile tam zobaczyłam polsko brzmiących nazwisk. Pochowani żołnierze mieli od siedemnastu do dwudziestukilku lat.

Malownicza wioska Saint-Céneri-le-Gérei w Normandii

Położona na pięknych wzgórzach zwanych Alpami Mancelles wioska Saint-Céneri-le-Gérei to malownicza miejscowość oficjalnie wpisana na listę „najpiękniejszych wiosek we Francji” (Les Plus Beaux Villages de France®). 399A1283Ta wioska była od zawsze kochana przez artystów takich jak Corot, Boudin, Pissarro czy Courbet i innych za panujący tam spokój i piękno. Malowniczy most nad rzeką, ładne kamienne domy, romański kościół i gotycka kaplica Petit Saint-Céneri sprawiają, że jest to urocze miejsce, idealne na długie spacery. Wydaje się, że czas stanął tu w miejscu. Jedna z tutejszych atrakcji jest średniowieczna kaplica położona malowniczo nad rzeka Sarthe i udekorowana przez otaczającą ją dużą łąkę.399A1085a Ponieważ jak zwykle wstałam wcześnie rano, by odwiedzić to miejsce, mogłam włóczyć się po łące wokół kaplicy, bez turystów wchodzących mi bez przerwy w kadr. Po drugiej stronie rzeki dostrzegam tak zwana cudowną fontannę.399A1048 Jak głosi historia, w tym miejscu w VII wieku spragniony święty Céneri podróżujący aż ze słonecznej Italii był wniebowzięty widząc tryskającą z ziemi wodę. Pobłogosławił źródło i jak opowiadają mieszkańcy, odtąd ta woda ma zdolność leczenia problemów z oczami. Św. Ceneri wybudował tutaj oratorium, na którego miejscu stoi właśnie ta malutka gotycka kaplica, zbudowana pod koniec XIV w. Podobno miejsce to było świadkiem wielu cudów. W środku kapliczki stoi ubrany na czerwono posąg św. Céneri, jego stopy są pokryte igłami, wbitymi przez młode desperacko szukają męża dziewczyny.

399A1233Ewolucja wioski naznaczona jest oczywiście różnymi konfliktami między innymi najazdami Normanów ze Skandynawii. Wg lokalnej legendy mieszkańców ukrytych w kościele przed normańską rzezią uratowały pszczoły. 399A1168

Kiedyś na wzgórzu stał zamek należący do rodziny Giroie, ale nic z niego nie pozostało.

399A1190

Saint Ceneri le Gerei zaliczana jest jak wspomniałam do najpiękniejszych wiosek Francji przez to przyciągała i nadal przyciąga wielu malarzy. Prowadzony przez dwie siostry Moisy w drugiej połowie XIX wieku zajazd Auberge des Sœurs Moisy był miejscem, w którym znani artyści lubią odpoczywać i malować. 399A0988Najbardziej oryginalną cechą tego zajazdu jest słynna Salle des Décapités, podobno ozdobiona intrygującym wachlarzem czarnych głów narysowanych węglem z profilu. Niestety Covid 19 skutecznie uniemożliwił mi zwiedzenie tego miejsca. 399A1175

Kościół Saint-Céneri króluje dumnie nad okolicą. Został zbudowany około 1090 roku. Posiada wiele cech charakterystycznych dla okresu romańskiego i podobno świetnie zachowane niezwykłe malowidła ścienne i witraże z różnych okresów. A także misternie wykonane z żelaza 12 rzeźb przedstawiających stacje drogi krzyżowej.  Nie widziałam, bo wszystko było głucho zamknięte na cztery spusty. 399A1240

 

Myślałam, że spędzę w wiosce najwyżej godzinę, ale spacer od kaplicy do mostu zajął mi dużo dłużej, bo przystawałam co minutę aby zrobić zdjęcie. Jeśli kiedykolwiek będziecie w tym departamencie to odwiedźcie to miejsce koniecznie. Nie pożałujecie.

399A1149399A1061a

 

Ciasto cytrynowo – Jagodowe

Nie jestem kulinarną blogerką, ale od czasu do czasu dzielę się z wami przepisami, które odkryłam podczas moich podróży, lub życia w Anglii i dzisiaj chciałabym wam pokazać ciasto, które mogłoby być brytyjskie, bo Anglicy uwielbiają cytrynę. Jednym z ich przysmaków jest rodzaj ucieranej babki, polane cytrynowym lukrem. Mój dzisiejszy wypiek ma jednak inne korzenie, bo pochodzi z Włoch. Kwarantanna uniemożliwia nam podróżowanie, dlatego w domu podróżuję kulinarnie, przygotowywując coraz to inne potrawy. Nie byłabym sobą, gdybym ich nie zmodyfikowała moich i tak do włoskiego cytrynowego ciasta dodałam mrożone jagody. Czemu? A bo ja akurat miałam w zamrażalniku i już był najwyższy czas by je użyć. I tak powstało takie oto ciasto Cytrynowo-jagodowe, dla efektu ozdobione listkami mięty. 

Składniki

1 szklanka oliwy z oliwek lub oleju rzepakowego

3 jajka

1 1/3 szklanki pełnego mleka

1 łyżka świeżego soku z cytryny

2 łyżki świeżej skórki cytrynowej

2 szklanki cukru

2 szklanki mąki

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

1 łyżeczka soli

 Mrożone jagody (nie musicie ich dodawać).

Krem

500 ml śmietany 30 – 36% 

Pół szklanki cukru pudru

250 gr mascarpone

Sok z jednej cytryny

Łyżeczka skórki cytrynowej

Metoda: 

Piekarnik nagrzewam do 170 stopni.

W dużej misce wymieszałam razem oliwę lub olej, jajka, pełne mleko, sok z cytryny i skórkę z cytryny. Miksowałam przez ok. 2 minuty, aż powstał aksamitny krem. 

Do drugiej miski wsypałam sypkie produkty: cukier, mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól. Dokładnie wymieszałam, a następnie wsypałam je do mokrej masy. 

Wymieszałam dokładnie, by nie było grudek.

Całość wlałam do natłuszczonej wcześniej formy.  Na górę położyłam mrożone jagody (wy, jeśli macie możecie użyć innych owoce).  

Delikatnie widelcem wepchnęłam owoce w ciasto. 

Ciasto włożyłam do nagrzanego piekarnika i piekłam ok.30 min.  

Podczas gdy ciasto się studziło przygotowałam  krem.

Włożyłam do miski śmietanę, cukier puder i unilam na gęstą pianę. 

Pod koniec ubijania dodałam sok i skórkę z cytryny.

W osobnej miseczce delikatnie ubić mascarpone. Gdy bita śmietana była gotowa wymieszamy ją delikatnie z serkiem.

Przełożyłam ciasto kremem, a tym, co zostało posmarowałam górę i boki. Na koniec udekorowałam plastrami cytryny, świeżymi borówkami i listkami mięty.

Nam bardzo smakowało. Jeśli się skusicie to dajcie znać, czy wam smakowało. 

Smacznego!

Katedra w Peterborough

Zazwyczaj odwiedzając nowe miejsce koncentruję się na jego pozytywach. Czasami jest tak, że tych plusów jest tak dużo, iż tworzą wspaniałą całość i patrzymy z prawdziwą przyjemnością na odwiedzane miejsce, ale czasami kawałki układanki po prostu nie pasują do siebie. Być może jest jeden lub kilka uroczych detali, ale reszta jest jakby niedopasowana. Takie puzzle z różnych pudełek. Miasto, które odwiedziłam w zeszłym miesiącu jest właśnie takim źle skrojonym mundurkiem w moim odczuciu, ale ma coś, co rzuca na kolana: piękną, normandzko -gotycką katedrę. 

Pojechaliśmy do Peterborough w trakcie trwania huraganu Dennis, więc na ulicach były pustki. Wiało, padało i spacerowanie po ulicach miasta przypominało walkę Harrego Pottera z siłami zła. 399A2322smalllPrzywiodły nas w tamte rejony kubki smakowe, ale o tym napiszę w osobnym poście. Teraz skupię się na tym arcydziele sztuki normandzkiej. Katedra jest pod wezwaniem św. Piotra, Pawła i Andrzeja. Ufundowana została już w 654 przez syna króla Mercji (jednego z siedmiu królestw, z których potem powstała Anglia), bo pozazdrościł sąsiednim państwom chrześcijaństwa i ściągnął do siebie mnichów benedyktyńskich. Niestety pierwszy drewniany kościół obrócił się w popiół po najeździe Wikingów, a i z kilku następnych niewiele zostało. Pracę nad obecną katedrą rozpoczęto w 1118 roku, a ukończono sto lat później. Zalśniła na firmamencie angielskich kościołów.

399A2363small399A2378small399A2357small399A2375small

Do aktu supremacji Henryka 8 funkcjonowała jako opactwo benedyktyńskie, a po rozwiązaniu klasztoru stała się ośrodkiem praktykowania kultu anglikańskiego. W 1536 roku pochowano tutaj pierwszą, niechcianą żonę Henryka 8, Katarzynę Aragońską, a później Marię, królową Szkotów. Tę ostatnią jednak jej syn, gdy już został królem Anglii przeniósł do Westminster. Katedra jest jednym z najważniejszych, a przy tym nielicznych nienaruszonych, zabytków architektonicznych z tamtych czasów. W pewnym momencie odwiedził ją równie późniejszy święty Tomasz Becket.

399A2387small399A2396small399A2383small

Katedra jest w środku naprawde piękna i robi wrażenie. Wielokrotnie przebudowywana stała się mieszaniną stylów. Trio łuków tworzących Wielki Front Zachodni nie ma sobie równych w średniowiecznej architekturze.  Linia iglic za nim, zwieńczona niespotykanymi czterema wieżami, ewoluowała z bardziej praktycznych powodów. Najważniejszym z nich było zachowanie wcześniejszych wież normańskich, które stały się przestarzałe po dodaniu frontu gotyckiego.  Zamiast rozebrać i zastąpić je nowymi fragmentami murów, te stare wieże zostały zachowane i ozdobione gzymsami i innymi gotyckimi dekoracjami, a dwie nowe wieże zostały dodane, aby stworzyć ciągły fronton. Jest to prawdziwy unikat.

399A2333small

Cały kościół jest zbudowany z lokalnego  kamienia Barnack – drobnoziarnistego i najtrwalszego kamienia z kamieniołomów w pobliżu Stamford, zwanych „wzgórzami i dziurami Barnack”. 

Tyle o samej katedrze. Miasta samego nie zwiedzaliśmy, poza spacerem po głównym placu i wzdłuż rzeki Nene, gdzie zatrzymało nas na dłuższą chwilę stado pięknych łabędzi. 

399A2520small399A2507small

Uroda Lagrasse

Malownicza wioska Lagrasse jest jednym z moich najukochańszych miejsc we Francji. Sama się dziwię, że dopiero teraz o niej piszę. Lagrasse jest na tej liście, o której wielokrotnie już wspominałam najpiękniejszych wiosek Francji. Położona w sercu Gór Corbières, tworzy piękny obraz ze starym mostem humbakowym nad rzeką Orbieu, ze średniowiecznymi domami, pozostałościami starożytnych murów obronnych i opactwa z imponująca widoczną z daleka, dzwonnicą.

Najbardziej polecam wszystkim spacer po tym średniowiecznym miasteczku, miejscu pełnym uroku, gdzie można podziwiać stary zadaszony rynek z XIV wieku z kamiennymi filarami, kamienne ozdobione kwiatami i okiennicami domy, oraz piękny gotycki kościół.Wąskie uliczki miasteczka biegną we wszystkich kierunkach i mnóstwo na nich galerii sztuki i rzemiosła, sklepów, a także wielu dobrych restauracji.
Oczywiście trzeba udać się nad rzekę, by delektować się widokiem dwóch średniowiecznych mostów na Orbieu.

Na przeciwległym brzegu znajduje się benedyktyńskie opactwo Najświętszej Marii Panny z Orbieu, założone w VIII wieku, które w przeszłości było bardzo zamożne i miało kluczowe znaczenie w polityce i sprawach religijnych, oraz duży wpływ intelektualny i kulturalny na całą południową Francję. Do posiadłości klasztoru należało 67 kościołów, 6 innych opactw, 25 parafii. Oczywiście rewolucja zmieniła wszystko i posiadłości rozsprzedano lub zniszczono. Jednak uważam, że dziedziniec starego pałacu, dolna kaplica, piwnica, piekarnia, zakrystia, transept północny, wieża przedromańska, dormitorium mnichów, kaplica św. Bartłomieja, pokój mistrza Cabestany i pokoje strażników są to fascynujące zabytki zdecydowanie warte zobaczenia. Polecam też wspiąć się na wieżę ( około 230 stopni) z której roztacza się wspaniały idol na całą dolinę, w której leży Lagrasse.

Jak już zrobi wam się za ciepło po spacerze i wspinaniu się na dzwonnicę to polecam ochłodzenie się w rzece Orbieu przy dawnym kamiennym brodzie. Moje dzieci tam miały niesamowitą frajdę.