Wspomnienia z wakacji

Od końca wakacji minęło już prawie trzy tygodnie i cały ten czas obiecuję sobie, że napisze o tylu miejscach, które udało mi się odwiedzić. Niestety zazwyczaj mam tak, że do każdego miejsca o którym pisze robię porządny research, poza tym przygotowywuję zdjęcia, a tych zrobiłam w tym roku kilka tysięcy. I tak od 3 tygodni nie skończyłam nic. Zainspirowana jednak moim niezawodnym Klubem Polek na Obczyźnie postanowiłam zrobić małe podsumowanie lata. Nie było takie intensywne jak poprzednie, ale ciągle dużo się działo. Było to też pierwsze lato od 14 lat w kiedy nie pojechaliśmy nigdzie tylko jako rodzina i pierwsze kiedy dzieci wyjechały bez nas. I to wyjechały daleko. Olivia aż do Stanów, do Seattle, a przy okazji odwiedziła Kalifornię, a Oscar miał niesamowitą okazję pojechać na obóz do Chile i przy okazji odwiedził Wyspę Wielkanocną. Każde z nich wróciło z głową pełną wrażeń i opowieści, a my uświadomiliśmy sobie, że czas naprawdę upływa nieubłaganie szybko i może nie  zostało nam dużo wyjazdów wspólnych. Młodzi studenci rzadko chcą jeździć na wakacje z rodzicami, czyż nie?

img_6564

Wracając jednak do wspomnień. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat pojechaliśmy do Polski, ale nie zostaliśmy w jednym miejscu. Udało nam się pojeździć i pozwiedzać i tak zaliczyliśmy Kraków, Wrocław, Warszawę, Łódź, Cieszyn, Sanok.

Wróciłam z naszego kraju pełna mieszanych uczuć i emocji. Niektóre rzeczy podobały mi się bardzo, ogólnie nasz kraj jest piękny, ale już jego mieszkańcy niekoniecznie. Jestem bardzo liberalnym i tolerancyjnym człowiekiem, poza tym mam przyjaciół pochodzących z różnych stron świata, wyznających różne religie i o różnych orientacjach seksualnych i wypowiedzi niektórych osób w Polsce bardzo mnie raziły. Przeszkadzał mi też seksizm, ukryty pod postacią żartów, podziału ról czy dawnych przyzwyczajeń. Np wg mnie reklama, którą notorycznie słyszałam w radio: ‚pomaganie to męska rzecz synku’ nie powinna mieć miejsca. Mieszkam w Anglii, a tutaj bardzo się przywiązuje wagę do tego typu rzeczy.  

Nie będę tu jednak robić najazdów na nasz kraj. Nie wszyscy jego mieszkańcy są krótkowzroczni czy nietolerancyjni i dziękuję im za to.

Z nowo odwiedzonych miejsc w Polsce zakochałam się w ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, ponownie w uliczkach i kafejkach krakowskiego Kazimierza, w kawiarni  u Kornela w Cieszynie, w pomniku Przechodnie we Wrocławiu i w wystawie prac Beksińskiego na zamku w Sanoku i to są moje zdecydowane TOPs.

Do tego dodam oczywiście obwarzanki krakowskie, oscypek i zapiekanki.  Co mi bardzo przeszkadzało to okropne pseudograffiti na prawie każdym budynku w miastach. Kocham murale i widziałam piękne np w Łodzi, ale te bazgroły mają niewiele wspólnego ze sztuką. 

Po powrocie z Polski oczywiście musieliśmy pojechać do Francji, do Langwedocji, którą obecnie nazywa się Occitania. To miały być nasze rodzinne wakacje, ale okazało się, że znajomym nie wyszło z ich wyjazdem i zaproponowaliśmy by pojechali z nami. Było super, choć bardzo intensywnie. Właściciel domu, który wynajęliśmy nadał nam tytuł the most adventurous guest bo nawet jednego dnia nie spędziliśmy całkowicie bycząc się na basenie. Wyprawiliśmy się i do Hiszpanii i do Monako, jakbyśmy zrekonstruowali podróż, którą ja i Maciej odbyliśmy 19 lat temu. Dokładnie wtedy zakochaliśmy się w tym regionie i super było pokazać nasze miejsca przyjaciołom. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym kilkakrotnie nie wstała nad ranem by odwiedzić jakieś nowe miejsca. Ten rejon obfituje w urocze małe miasteczka i wioski, a moje najpiękniejsze odkrycie to Minerve i Roqueuburn, o których na pewno niedługo napiszę. Moja rodzina odważnie popłynęła kajakami po rzece Orb, ale ja i woda nie lubimy się za bardzo i zamiast tego wspięłam  się na najwyższe wzniesienie w okolicy. Widok miałam cudowny.

W drodze powrotnej odwiedziliśmy Orlean i muszę przyznać, że poza katedrą to miasto nie rzuciło mnie na kolana. img_6565

Za to restauracja z gwiazdką Michelina, w której tam jedliśmy już tak. 

Zaraz po powrocie z Francji dołączył do naszej rodziny nowy członek, o którym niedługo napiszę: Joey. 

img_6464

Oczywiście to bardzo skrótowe podsumowanie, mam z tych wakacji tysiące zdjęć, bo w nich ukryta jest moja pamięć. Jeśli nie mam zdjęcia z jakiegoś miejsca to znaczy, że mnie tam nie było. 

 

Przejście Jerzy Kalina — seria pomniki

Pewnie już wiecie, jaką miłością darzę pomniki, oczywiście nie wszystkie, ale takie, które w jakiś sposób zawirowały mi w głowie. Powodów może być wiele; wygląd, przesłanie, artystyczny przekaz, umiejscowienie czy chociażby rozmiar. Pomnik, o którym chcę dzisiaj napisać można by podciągnąć pod kilka z tych kategorii. 399A0242Przedstawia ludzi, najzwyklejszych, takich jak my, anonimowych, żyjących własnym życiem, mających własne, codzienne problemy, biegających tu i tam, załatwiających różne, bieżące sprawy. Czyli mogę śmiało napisać, że pomnik przedstawia mnie, tylko jeszcze nie zdecydowałam, którą z 14 postaci jestem. Bo jest tam i matka z dzieckiem, facet z dętką od roweru, staruszka, kobieta z siatkami, elegancka pani z torebką czy inna pod parasolem itd itd. Jednakże pomnik ten mógłby mieć drugie dno, jeśli się nad nim zastanowimy. 399A0185Przedstawione postaci to przechodnie, którzy stopniowo krok po kroku schodzą do przejścia podziemnego, znikając wśród chodnikowych płyt. A podziemie kojarzy nam się wieloznacznie, między innymi z walką z najeźdźcą, krwawym reżimem etc. Wiec może ci zwykli ludzie to także bohaterowie, którzy przynieśli Polsce wyzwolenie z rąk oprawców… A może to tylko ludzie, którzy uczyli się przeżyć w trudnych czasach…

399A0206

Interpretację i refleksję pozostawię wam. 

399A0188

Kilka faktów: pierwowzór pomnika to postaci z płyt gipsowych, autorstwa Jerzego Kaliny, które telewizja umiejscowiła na przejściu w Warszawie w 1977.  Obecny pomnik odsłonięto we Wrocławiu, w nocy z 12 na 13 grudnia 2005 roku, w 24 rocznicę stanu wojennego. Znajduje się przy skrzyżowaniu ulic Świdnickiej i Piłsudskiego399A0194

Jerzy Kalina powiedział, że wzorował postaci na sobie i swoich bliskich, poza jedną osobą, która miała przedstawiać ubeka. Ciekawe, czy potraficie go wskazać.

 

Wrocławskie krasnale

Gdybym nie była z urodzenia krakowianką, to zrobiłabym wszystko, by zostać wrocławianką. Tak mi się bowiem podoba to miasto, jego atmosfera, ludzie itd. Chodząc po wrocławskich ulicach ma się wrażenie, że świat uśmiecha się do nas, że jest jakby przyjemniejszy, milszy. A to wszystko przez krasnale…

Bo wiecie, że te małe karzełki przybyły nad Odrę dawno dawno temu i osiedliły się tutaj na stałe wraz ze słowiańskimi mieszkańcami tych rejonów. Współżycie układało się różnie, ale po latach, albo i wiekach ludzie i krasnoludki nauczyli się żyć ze sobą w pełnej symbiozie.

By uczcić swoich niewidocznych na co dzień obywateli, miasto Wrocław postanowiło postawić im posag, a w zasadzie wiele posągów. Podobno jest ich już prawie 400. Mnie się udało zebrać może z 40 do kolekcji fotek. Obiecuje sobie odwiedzić Wrocław jeszcze wiele razy i powiększać moją kolekcję.

Wg strony krasnale.pl te małe ludziki pojawiły się w mieście w formie rysunków i graffiti na murach już w latach 80 tych, kiedy ówczesny reżim mocno dawał ludziom popalić. Były one formą protestu. W roku 1988 podobno 20 tys. ludzi w pomarańczowych czapeczkach przeszło ulicami Wrocławia. Potem komunizm upadł i na chwile zapomniano o krasnalach, aż w 2003 roku prezydent miasta przypomniał sobie o nich i odsłonił tablice upamiętniającą ruch krasnali. W 2005 pierwsze krasnoludki pojawiły się na ulicach miasta, a potem ich liczba zaczęła rosnąć jak grzyby po deszczu.

 

Mam nawet kilka ulubionych, pierwszy to gazeciarz, przed którym stoi filiżanka kawy, drugi to oczywiście mój ukochany Van Gogh, trzecia to feministka walcząca o glosy kobiet, a czwarty to fotograf. Takie małe cząstki mojej osobowosci, moje wewnętrzne krasnale.

A które są wasze? 

 

Murale w Bydgoszczy

Spędziłam ostatnio kilka dni w rodzinnym mieście mojego męża, w Bydgoszczy i przyznam się, że zrobiła ona na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Szwendając się ulicami, jak ja to mam w zwyczaju odkryłam prawdziwe perełki i postanowiłam trochę o nich opowiedzieć. Zacznę od murali, których w Bydgoszczy jest bardzo dużo. Niestety nie udało mi się zobaczyć wszystkich, ale kiedyś tam wróce.

1.

 

Olbrzymie postaci na domu Mody Drukarnia w Bydgoszczy widoczne są z daleka, bez zachowania balansu, jakby pion czy poziom nie miało znaczenia. Jest to inicjatywa klubu Mózg, a przede wszystkim warszawskiej artystki Doroty Podlaskiej, która zastanawiając się nad pomysłem na nowy mural, przypomniała sobie czasy studenckiego czekania na przystankach. I to stało się inspiracją dzieła; ludzie oczekujący na autobus, czy tramwaj, rozmawiający, niecierpliwie spoglądający na zegarek. To olbrzymie dzieło namalował bydgoski artysta Marcin Zdrojewski w zaledwie sześć dni.

2.Śniadanie mistrzów ul Piotra Skargi 6

Kolorowy mural, pełen poczucia humoru i zachwycający mnogością detali znajduje się na rogu ulicy Piotra Skargi. Nazywa się Śniadanie Mistrzów. Stałam przed nim i chłonęłam scenę, na której prawie picassowski człowiek w pidżamie wcina coś niezidentyfikowanego przeze mnie, w kolorze zielonym, obok gorąca kawa wychlapuje się z filiżanki. Resztki zielonego pokarmu kapią delikwentowi na brodę. Obok na stole jest paczka płatków śniadaniowych. Tonacja jest bardzo zielona, świeżo – wiosenna. Mural zdecydowanie przykuł mój wzrok i przywołał uśmiech błogości na twarz, a nawet lekkie poczucie głodu.

3.

 

Trzy piękne murale w tonacji sepii znajdują się na ulicy 20 Stycznia. Przedstawiają Anioły, ale jakby w trzech fazach życia; Aniołki małe, dziecięce, grające i śpiewające na chwałę Pana, dorosłe Anioły składające hołd narodzonemu Jezusowi, i osamotniony w swej wielkości, smutny, podstarzały Anioł Śmierci. Oczywiście jest to moja własna interpretacja tych niesamowitych obrazów. Są one w pewnym sensie hipnotyzujące, można stać przed nimi i wpatrywać się w nieskończoność.

4.Restauracja Weranda, ul Bora Komorowskiego

Ostatni mural, o którym chcę wam opowiedzieć jest moim ulubionym. Znajduje się na murze kafejki Weranda w pięknym parku Kazimierza Wielkiego. Scena przedstawia parę siedzącą przy stoliku z lampkami wina w rękach. Wino ma krwistą barwę, podobnie jak sukienka kobiety, co bardzo przykuwa wzrok. Może są w sobie zakochani? Siedzą naprzeciw siebie, lekko onieśmieleni. Może jest to ich pierwsza randka? Mural widać z daleka, z drugiego brzegu stawiku, który króluje w środku parku i pięknie komponuje się w scenerię otoczenia. Mural jest podpisany, jego autorką jest młoda artystka Natasza Piskorska.

 

Polska broń na terrorystów – z życia wzięte

Wybaczcie ten przewrotny tytuł, ale nie mogłam się oprzeć. Pamiętacie krakowskie dni młodzieży, odwiedziny papieża i zlot NATO? Cała prasa i telewizja trąbiły, że Polska zacieśnia kontrolę, że lustruje dokładnie na granicach, przeszukuje samochody, sprawdza dokumenty. Natomiast po całej tej religijnej imprezie, która nota bene podobno bardzo się udała, mówiono w radio i w wiadomościach, że zatrzymano na granicy trzystu kilkunastu podejrzanych i poszukiwanych listami gończymi. Czy złapano jakiś terrorystów? Nie wiem, choć może właśnie ci źli zmienili zdanie i zawrócili ze złej drogi, gdy zobaczyli nasze służby graniczne. Tak się złożyło, że na dzień przed zaplanowanymi Dniami Młodzieży dotarłam do polskiej granicy w Świecku. Słyszałam te wszystkie doniesienia o kontroli i spowodowanych przez nią korkach. Nie marudziliśmy, więc zbytnio, gdy przyszło na mocno zwolnić na godzinę przed granicą i stąd posuwaliśmy się do przodu już w tempie żółwim, a momentami nawet ślimaczym. Nastawialiśmy się psychicznie na spotkanie z władzami (to określenie celników znam głównie z PRLowskich komedii, a i tak robi wrażenie). Powoli krok po kroku, a raczej koło za kołem dotarliśmy do miejsca na drodze, gdzie okrągły niebieski znak, w biało-gwiazdkowej otoczce wskazywał Polskę. Byliśmy bardzo podekscytowani, bo dawno nas w kraju nie było, ale i zaniepokojeni, a nuż ktoś, coś schował nam w samochodzie?!!! Jakież było nasze zdziwienie i w pewnym sensie rozbawienie, gdy odkryliśmy piękną naszą straż graniczną! Dosłownie piękną; dwie śliczne dziewczyny w mundurach, w za dużych kamizelkach stały z wielkim czerwonym lizakiem na poboczu i groźnie mierzyły wzrokiem wszystkie przejeżdżające samochody, decydując, które mają zjechać na przeszukanie, a które mogły płynąć dalej z prądem. Szczerze? Dziewczyny wyglądały jakby dopiero pokończyły szkoły, albo i nie, jak praktykantki na usługach ( miałam też inne skojarzenia z tym mundurem i lizakiem, ale się z wami nie podzielę, w obawie, że mnie posądzą o obrazę władzy). I takie to właśnie „doświadczone” małolaty miały rozpoznać terrorystów?! Po czym? Po czarnych przenikliwych oczach? A może właśnie ich zadaniem było odwrócenie uwagi potencjalnego kamikadze. Jeśli tak, to wierzę, że mogło im się to udać. celnik

Zdjęcia nie zrobiłam, niestety zabrakło mi odwagi. Te, które tu pokazuję zaczerpnęłam z Internetu