KEY LIME PIE – tarta z limonki

Pewnie już wspominałam, że przez koronę odkryłam nową pasję: pieczenie ciast. Zawsze to lubiłam, ale nigdy nie miałam tyle zapału i przede wszystkim czasu. A co najważniejsze dotychczas moje dzieci nie były specjalnie za próbowaniem nowości w naszej kuchni. Na szczęście wyrosły mi super nastolatki, które lubią, gdy mama eksperymentuje. Gotujemy więc i pieczemy smakołyki z całego świata, a ja dodatkowo postanowiłam się podzielić naszymi przepisami ze wszystkimi, którzy chcą o tym poczytać. Zamiast zabierać was w podróż do miejsc, w których byłam zapraszam was w podróż po potrawach, które odkryłam. Dzisiaj będzie o pochodzącym z Florydy deserze KEY LIME PIE.

Podobno każda restauracja w Florida Keys, a zwłaszcza w Key West, serwuje to wspaniałe ciasto. Tyle jest jego odmian, ile piekarzy i każda rodzina wydaje się mieć swoją sprawdzoną recepturę. Tradycyjne nadzienie do ciasta limonkowego zawiera sok z limonki, słodzone mleko skondensowane i żółtka jaj. Miłośnicy tej cudownej tarty bez końca spierają się o właściwy sposób ich przyrządzenia. Podstawa z herbatników czy kruchego ciasta? Beza na wierzchu czy bita śmietana, czy nic? Nadzienie gotowane czy niegotowane? Zgadzają się z tym, że pod żadnym pozorem nie wolno dodawać zielonego barwnika do żywności. Nadzienie autentycznego ciasta limonkowego jest jasnożółte. 

Przepis, który ja wam podaję znalazłam w brytyjskim magazynie kulinarnym, także nie mogę gwarantować autentyczności. Potwierdzam jednak, że ciacho wychodzi boskie, ale bardzo bardzo słodkie. 

Składniki: 

300g słodkich maślanych herbatników lub kruchych ciasteczek bez nadzienia

150g stopionego masła

1 x 397g puszka skondensowanego mleka

3 średnie żółtka jaj

Skórka starta i wyciśnięty sok z 4 limonek

300ml gęstej śmietany

1 łyżka cukru pudru

Trochę startej skórki do dekoracji, choć ja sama użyłam listków mięty.

Przygotowanie krok po kroku

KROK 1

Rozgrzej piekarnik do 160C / z termoobiegiem do 140C / gaz 3.

KROK 2

Zmiel ciastka na okruchy w robocie kuchennym, przy pomocy blendera lub ręcznie (lub włóż do mocnej plastikowej torby i ubijaj wałkiem do ciasta).

KROK 3

Dobrze wymieszaj ze 150 g roztopionego masła i rozłóż na spodzie i ściankach 22 cm luźnej formy do tarty. Piecz w piekarniku przez 10 minut. Wyjmij i ostudź.

KROK 4

Do dużej miski włożyć 3 średnie żółtka i przez minutę ubijaj mikserem na kogiel mogiel.

KROK 5

Dodaj puszkę skondensowanego mleka i ubijaj przez kolejne 3 minuty, następnie dodaj drobno startą skórkę i sok z 4 limonek i ponownie ubijaj przez 3 minuty.

KROK 6

Wlej powstałą masę do brytfanki ostudzoną podstawę i wstaw z powrotem do piekarnika na 15 minut. Ostudzić, a następnie wstaw do lodówki na co najmniej 3 godziny lub na nawet na całą noc, jeśli chcesz. Kiedy ciasto będzie gotowe do podania, ostrożnie wyjmij z formy i połóż na przygotowanej paterze lub talerzu.

KROK 7

Do dekoracji delikatnie ubij 300 ml śmietanki kremówki i 1 łyżkę cukru pudru. Wyłóż na górę tarty i ozdób skórką z limonki lub czym sobie życzysz.

Na zakończenie dla zainteresowanych trochę o historii tej tarty 

Z internetu.

Kto zrobił to pierwsze ciasto limonkowe, nikt tak naprawdę nie wie ponieważ nigdy nie zostało to udokumentowane.

XIX wieku – William Curry, ratownik statków i pierwszy milioner z Florydy, miał kucharza znanego po prostu jako ciotka Sally, która przygotowywała mu takie pyszności. Niektórzy historycy uważają, że ciocia Sally nie stworzyła „Key Lime Pie”, ale prawdopodobnie udoskonaliła przysmak pożyczony od  miejscowych rybaków.

 Jedna z teorii głosi, że ciocia Sally wiedziała już, jak zrobić cytrynowe ciasto, do którego wykorzystuje również słodzone, skondensowane mleko i żółtka jaj. Ale zamiast cytryn użyła łatwo dostępnych lokalnych limonek.

  Inna teoria głosi, że poławiacze gąbek z okolic Key West przebywali na morzu przez dłuższy czas. Łowienie gąbek było kwitnącym nowym biznesem w południowej Florydzie, ale marże były niewielkie, więc racje żywnościowe na łodziachi były skąpe – trochę cukru, jajek, mleka w puszkach, krakersów sodowych, orzechów i owoców cytrusowych. I z tego ktoś stworzył delikates. Wieść szybko rozniosła się wśród rybaków, a fajne, kwaśne ciasto stało się obowiązkowe podczas tych wypraw wędkarskich. Jeden z tych mężczyzn, może nawet ten, który zrobił to inauguracyjne ciasto, podzielił się przepisem z jakąś kobietą, może z ciocią Sally!

W latach  Spisano pierwsze przepisy.. Do tego czasu wszyscy po prostu wiedzieli, jak zrobić ciasto. Limonka może być głównym składnikiem ciasta limonkowego, ale to właśnie słodzone mleko skondensowane sprawia, że ​​jest tak gładkie i pyszne.

Drzewo Limonkowe, które pochodzi z Malezji, prawdopodobnie po raz pierwszy pojawiło się na Florydzie w XVI wieku wraz z Hiszpanami. Limonki wyglądają jak mniejsze, szare cytryny.

Dzisiaj te drzewka są prawie widmem, można je znaleźć tylko w niektórych przydomowych ogródkach.

W 1994 roku – oficjele stanu Floryda oficjalnie uznali Key Lime Pie za ważny symbol Florydy.

Ciasto cytrynowo – Jagodowe

Nie jestem kulinarną blogerką, ale od czasu do czasu dzielę się z wami przepisami, które odkryłam podczas moich podróży, lub życia w Anglii i dzisiaj chciałabym wam pokazać ciasto, które mogłoby być brytyjskie, bo Anglicy uwielbiają cytrynę. Jednym z ich przysmaków jest rodzaj ucieranej babki, polane cytrynowym lukrem. Mój dzisiejszy wypiek ma jednak inne korzenie, bo pochodzi z Włoch. Kwarantanna uniemożliwia nam podróżowanie, dlatego w domu podróżuję kulinarnie, przygotowywując coraz to inne potrawy. Nie byłabym sobą, gdybym ich nie zmodyfikowała moich i tak do włoskiego cytrynowego ciasta dodałam mrożone jagody. Czemu? A bo ja akurat miałam w zamrażalniku i już był najwyższy czas by je użyć. I tak powstało takie oto ciasto Cytrynowo-jagodowe, dla efektu ozdobione listkami mięty. 

Składniki

1 szklanka oliwy z oliwek lub oleju rzepakowego

3 jajka

1 1/3 szklanki pełnego mleka

1 łyżka świeżego soku z cytryny

2 łyżki świeżej skórki cytrynowej

2 szklanki cukru

2 szklanki mąki

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1/2 łyżeczki sody oczyszczonej

1 łyżeczka soli

 Mrożone jagody (nie musicie ich dodawać).

Krem

500 ml śmietany 30 – 36% 

Pół szklanki cukru pudru

250 gr mascarpone

Sok z jednej cytryny

Łyżeczka skórki cytrynowej

Metoda: 

Piekarnik nagrzewam do 170 stopni.

W dużej misce wymieszałam razem oliwę lub olej, jajka, pełne mleko, sok z cytryny i skórkę z cytryny. Miksowałam przez ok. 2 minuty, aż powstał aksamitny krem. 

Do drugiej miski wsypałam sypkie produkty: cukier, mąkę, proszek do pieczenia, sodę i sól. Dokładnie wymieszałam, a następnie wsypałam je do mokrej masy. 

Wymieszałam dokładnie, by nie było grudek.

Całość wlałam do natłuszczonej wcześniej formy.  Na górę położyłam mrożone jagody (wy, jeśli macie możecie użyć innych owoce).  

Delikatnie widelcem wepchnęłam owoce w ciasto. 

Ciasto włożyłam do nagrzanego piekarnika i piekłam ok.30 min.  

Podczas gdy ciasto się studziło przygotowałam  krem.

Włożyłam do miski śmietanę, cukier puder i unilam na gęstą pianę. 

Pod koniec ubijania dodałam sok i skórkę z cytryny.

W osobnej miseczce delikatnie ubić mascarpone. Gdy bita śmietana była gotowa wymieszamy ją delikatnie z serkiem.

Przełożyłam ciasto kremem, a tym, co zostało posmarowałam górę i boki. Na koniec udekorowałam plastrami cytryny, świeżymi borówkami i listkami mięty.

Nam bardzo smakowało. Jeśli się skusicie to dajcie znać, czy wam smakowało. 

Smacznego!

Seafood Restaurant w Padstow

Ręka w górę ilu z was wpakowałoby się do auta, by spędzić pięć godzin na autostradzie (odcinek jak z Krakowa do Bydgoszczy), tylko po to, by pojechać do słynnej z morskiego jedzenia restauracji? Ręka w górę ilu z was uważa, że trzeba być lekko stukniętym, żeby to zrobić?

Tak czy inaczej, w piątek wieczorem odstawiliśmy syna na obóz, a córkę do samolotu w stronę Ameryki, a sami ruszyliśmy w drogę. Nie będę tu szukać suspensu. Powiem od razu, że warto było. Nie tylko dlatego, że jedzenie smakowało nam wybornie. Zobaczyliśmy piękne miasteczko, cudowne kornwalijskie wybrzeże, przekonaliśmy się na własnej skórze, ile jedna osoba może zrobić dla danego miejsca i oczywiście najedliśmy się nieprzyzwoicie.

399A9119

Miasteczko, o którym chcę wam opowiedzieć, nazywa się Padstow i leży na północnym krańcu Kornwalii, kiedyś była to najzwyklejsza wioska rybacka, ale w siedemdziesiątych latach młody człowiek otworzył tutaj restaurację i się zaczęło. Teraz zjeżdżają się tu miłośnicy dobrego jedzenia z całego świata i miejsce w restauracji trzeba rezerwować z długim wyprzedzeniem. Bo młody nieznany nikomu Rick Stein stał się znanym na cały świat kucharzem. Mimo swojego monotonnego głosu zachwycił mnie najpierw swoim programem o południu Francji, którą zjeździł, a w zasadzie spłynął na barce po Kanał du Midi, gotując przy tym najcudowniejsze francuskie potrawy. Później zakochałam się w jego programach o jedzeniu w stolicach europejskich, a ostatnio wisienką na torcie był dla mnie jego program o Meksyku, bo może jeszcze nie wiecie, ale jestem wielką miłośniczką meksykańskiej kuchni. Oczywiście mam w mojej kulinarnej biblioteczce kilka jego książek. Dlatego musiałam pojechać do Padstow, czy raczej jak ostatnio nazywa się to miejsce Pad-Stein. Ekonomia całej miejscowości opiera się na związku z Rickiem. Oprócz słynnej restauracji ma on tu swoją piekarnię, pub, sklep z pamiątkami i bar szybkiej obsługi. 399A9064Poza tym pod jego nazwiskiem działa tu szkoła gotowania, organizująca poza regularnymi zajęciami, także jednorazowe kursy dla chętnych. Bardzo liczyłam, że może uda mi się dostrzec gdzieś Ricka choćby w oknie jakiegoś budynku, ale nie dane mi było. Podobno spędza pół roku w Anglii, gdzie robi swoje programy, wpadając od czasu do czasu do restauracji w Padstow, którą pod jego nieobecność prowadzi była żona i syn. Drugą połowę roku spędza w gorącej Australii, gdzie ma drugą żonę i nową restaurację.  Nie wiem, kiedy udaje mu się podróżować.

65508021_464180247662442_2744128032175292416_n

Foto z internetu

     

Tak czy inaczej, uwielbiam go oglądać, jego spokojny, momentami nudny głos działa na mnie hipnotyzująco. Jedzenie, które nam zaserwowano, też mi smakowało, ale uprzedzam, jeśli ktoś nie lubi ryb czy owoców morza to nie radziłabym się tam wybierać. Na przystawkę dostałam kruchutkiego wędzonego łososia na grillowanym chlebie na zakwasie, a mój mąż zamówił małe ośmiorniczki. Moje jedzenie było lepsze niż jego. Dla mnie to już była wystarczająca porcja, by się najeść, a tu dopiero przed nami były dania główne. Na szczęście potrawy nie pojawiają się jedna po drugiej i trzeba chwilkę poczekać na ich przygotowanie. Podobno jest to jeden z wyznaczników dobrych restauracji. Na jedzenie się czeka, bo jeśli podają od razu, za szybko, znaczy, że albo wyjechało właśnie z zamrażalki, albo potraktowano je odpowiednio gorąco mikrofalówką. Nie marudziliśmy więc, czekając. Czas umilało nam pyszne włoskie wino Gavi di Gavi. Po około 20 minutach pojawiło się przede mną kremowe risotto z homara, a mojego męża uraczono pysznie wyglądającym halibutem w krabowym sosie, ze szparagami i szpinakiem. 399A9380Tym razem to on wygrał. Nie mogę narzekać na risotto, ryż był idealny, niekluchowaty, nie rozgotowany, jak to się czasami zdarza, a sos z homara dobrze przyprawiony, ale rybka była po prostu lepsza. Ponieważ jednak planujemy się odchudzić, odmówiliśmy sobie deseru, czego teraz żałuję, ale w tamtym momencie nie byłabym w stanie przełknąć nawet kęsa.

W restauracji w środku trochę brakowało mi klimatu, pomysłu. Była to po prostu zwykła biała sala, z barem na środku, w którym, na naszych oczach przygotowywano również przystawki. Na stolikach białe obrusy i jedliśmy z białej zastawy. Jedyną atrakcją były wiszące na ścianach obrazy. By podkreślić sterylność miejsca, większość kelnerów chodziła w długich, idealnie wykrochmalonych fartuchach.  Taki styl jak na mój gust, trochę przeterminowany. Nienaganne menu drukowane jest codziennie na twardej kartce, bo oczywiście to, co będą serwować, zależy od tego, co uda się danego dnia, kupić od lokalnych rybaków i farmerów. I to jest niewątpliwy plus tego miejsca.

 

O samym miasteczku napiszę osobny tekst i pokaże wam stamtąd kilka zdjęć. A na zakończenie u dołu link do restauracji, gdybyście kiedyś wpadli na pomysł, by skosztować słynnych przepisów Ricka Steina.

 

https://www.rickstein.com/eat-with-us/the-seafood-restaurant/

 

Guinness Pie na Świętego Patryka

Dzień św. Patryka

Dzień Świętego Patryka obchodzony jest podobno w większej liczbie krajów na świecie niż jakakolwiek inna uroczystość. To, co przed wiekami było świętem religijnym, jest dziś świeckim festiwalem celebrującym i propagującym kulturę, muzykę oraz kuchnię irlandzką na całej kuli ziemskiej. Świętować ten dzień z Irlandczykami, to jak przenieść się w świat pełen zieleni i muzyki.

W tym dniu, czyli 17 marca każdego roku, irlandzcy właściciele barów i księża wstają wcześniej. Ci pierwsi, by przystroić i przygotować lokale do przyjęcia mnóstwa świętujących gości, ci drudzy  – żeby przed śniadaniem zdążyć wszystkie te miejsca poświęcić. Rozśpiewani i roześmiani od ucha do ucha biesiadnicy przekraczają progi barów, gdy tylko właściciele otworzą ich podwoje. Wcześniej jednak świętujący nabierają sił do całodziennej zabawy, spożywając typowo irlandzkie śniadanie. Do wyboru mają jajka z podpieczoną irlandzką kiełbasą, posiekaną i usmażoną peklowaną wołowiną, owsiane ciasteczka z sosem z lokalną whiskey (nie mylić ze szkocką whisky) lub francuskie rogaliki nadziewane masłem z likierem Baileys.

Dzień św. Patryka w Irlandii jest dniem wolnym od pracy, dlatego celebrujący spędzają przy stole długie godziny. Bardzo charakterystyczny dla tego święta jest również kod ubraniowy – obowiązkowym elementem jest jakakolwiek część garderoby w kolorze zielonym, a głowę przyozdabia się kapeluszem skrzata leprechauna, z irlandzką zieloną, trójlistną koniczyną albo tradycyjnym cylindrem z wielkim napisem Guinness. Bardzo często można spotkać też świętujących z twarzami pomalowanymi w irlandzką flagę lub z zielonym manikiurem. Zresztą nie tylko w Dublinie, ale i na ulicach wielu miast na całym świecie odbywają się tego dnia uroczyste parady, podczas których rozbrzmiewa słynna celtycka muzyka wygrywana na harfach, dudach i bębnach “bodhran”. Odbywają się też pokazy irlandzkiego tańca, a w irlandzkich pubach na całym świecie wznoszone są huczne toasty piwem Guinness za pomyślność i szczęście w życiu. Gdzieniegdzie można nawet dostać szklankę piwa za darmo, na koszt lokalu.

Właściwe nalewanie Guinnessa to prawdziwa ceremonia. Zgodnie z tradycją, barman napełnia tym ciemnym piwem trzy czwarte szklanki, po czym stawia ją na ladzie i odchodzi, dając czas białej, gęstej pianie na powolne oddziela się od czarnego piwa. Pod żadnym pozorem nie można w tym czasie   zabrać szklanki z kontuaru, a skosztować piwa wolno dopiero wtedy, gdy barman doleje trunek do pełna i utworzy się wyraźna granica pomiędzy piwem i pianą. Doświadczeni barmani tak nalewają Guinnessa, że tworzy się na piance tradycyjny znaczek koniczynki.

Guinness służy Irlandczykom nie tylko do picia, ale też do przyrządzania najbardziej popularnych potraw z Zielonej Wyspy: Guinness Stew, czyli rodzaju piwnego gulaszu czy Guinness Pie, czyli mięsa duszonego w piwie i zapiekanego w cieście. Jako tradycyjne przystawki do tych dań podaje się duszoną i zapiekaną kapustę, typowy, bogaty w smaku chleb wypiekany na sodzie lub Colcannon, czyli ziemniaczane puree z jarmużem, cebulą i mlekiem. Na bazie tego stouta przygotowuje się także mocno czekoladowe ciasto – Guinness cake.

399A8215Guinness pie – przepis

SKŁADNIKI

25 g mąki pszennej

900 g mięsa wołowego na steki

20 g masła

1 łyżka oleju roślinnego

2 duże białe cebule

2 marchewki

2 łyżeczki sosu Worcestershire

2 łyżeczki przecieru pomidorowego

500 ml Guinnessa

2 łyżeczki cukru

Sól i pieprz

Białko do posmarowania

Paczka gotowego ciasta francuskiego

METODA

Pokrojoną w kostkę wołowinę dokładnie obtoczyć w mące wymieszanej z solą i pieprzem. Masło i olej rozpuścić na patelni. Smażyć mięso małymi porcjami, tak, żeby kawałki były lekko przyrumienione z każdej strony.

Usmażone mięso odłożyć na bok, a na patelnię wrzucić cebulę i marchewkę, a następnie delikatnie obsmażyć. Dodać usmażone mięso i skropić wszystko sosem Worcestershire. Dodać przecier pomidorowy, Guinnessa i cukier. Doprowadzić do wrzenia, a następnie zmniejszyć gaz, przykryć i dusić około 2 godziny.

Nagrzać piekarnik do 200C.

Rozwałkować jedną część ciasta francuskiego i wyłożyć nim żaroodporne naczynie tak, aby ciasto wystawało około 2 cm poza jego brzeg. Gdy nadzienie jest gotowe, przełożyć je do naczynia wyłożonego ciastem i przykryć drugą, rozwałkowaną częścią ciasta oraz ścisnąć mocno ze sobą oba jego ciasta. Całość posmarować rozbitym białkiem.

Widelcem lekko ponakłuwać wierzchnią warstwę.

Piec 30-35 minut, aż ciasto nabierze złocistego koloru.

SMACZNEGO

Cheese Fest w moim Kent

Jedliście kiedyś macaroni cheese na śniadanie? To taka amerykańska potrawa, makaron z sosem serowym. Mnie się to przydarzyło w ostatni weekend, ale to nie był taki zwykły sos, bo kucharz ugotowany makaron włożył do wielkiego serowego koła i dobrze natarł, a na wierzch położył uduszone, pięknie pachnące pieczarki.collage cheese wheel  Byłam w raju. Serowym raju. Bardzo niedaleko mnie, na terenie Kent Showground zorganizowano po raz pierwszy Festiwal Sera (CHEESE FEST). Zaproszono niezależnych producentów i sprzedawców z całego kraju. Mimo, że Anglia z sera nie słynie, to naprawdę było w czym wybierać, od tradycyjnego angielskiego cheddara, poprzez produkowane tutaj sery podpuszczkowe, stiltony,  podobne do aksamitu roztopione raclette, do smażonych paluszków z mozzarelli lub frytek z halloumi. Byli również producenci z innych krajów. Mogliśmy testować do bólu. collage testowanieRodzajów były setki. Odkryliśmy sery o których nie mieliśmy pojęcia, np czarne z dodatkiem węgla. Pokażę wam kilka zdjęć i założę się, że nie powstrzymacie lecącej ślinki. Nam spodobały się dwa stoiska jeden z różnymi rodzajami cheddara ( z prosecco, z truskawkami, mango, whisky, imbirem itd) a drugie stoisko z tzw bombami z Lancashire. collage serycollage sery1

 Osoby o słodkim podniebieniu też miały w czym wybierać, bo było stoisko z niebiańskimi sernikami i tradycyjnymi fudges angielskimi czyli czymś w rodzaju naszych kruchych krówek. collage sernikPomiędzy  jednym kawałkiem sera, a drugim przepłukiwaliśmy gardła było przy pomocy wina lub piwa od lokalnych producentów. Poza serowymi przysmakami znalazło się parę innych delikatesów, były najprawdziwsze trufle, których cena zachwycała bardziej niż niejeden ser, oliwki jako dodatek do fety, siatki na zakupy, kiełbaski, angielskie pies  czy wędzony czosnek, co było dla mnie nowością, bo nie mam pojęcia jak i z czym się to je. collage czosnekcollage inne rzeczycollage inne rzeczy1

Jakby tych atrakcji było mało o swoim serowym biznesie opowiadał nam angielski aktor – kucharz Sean Wilson, znany z brytyjskich seriali, zwłaszcza z Coronation Street.collage Sean Wilson

 

Nucleus – oaza w Chatham

               Chatham, małe miasteczko w południowo wschodniej Anglii nie słynie ani z kulinarnego podniebienia, ani z artystycznych działalności, a jednak na tej kulinarnej pustyni pojawiła się oaza, jak sami o sobie piszą, w postaci kafejki pod kosmicznie brzmiącą nazwą Nucleus. Założone przez ludzi o artystycznych duszach skupia w sobie kulturalne centrum, restaurację, kawiarnię i bar w jednym. Serwuje świeżo przyrządzone z lokalnych produktów potrawy i napoje z całego świata.

Nucleus (1)

Wejście pasażem

 

Postanowiłam sobie stworzyć katalog moich kafejek i restauracji w Kencie i podzielić się z wami moją opinią na temat tych miejsc, bo czasami jest tak, że chciałoby się gdzieś pójść, a nie ma gdzie. Może komuś coś podpowiem w ten sposób.

 

Nazwa „Nucleus” została wybrana tak, aby odzwierciedlać cel miejsca, jako kreatywne jądro czyli centrum, dla mieszkańców o podobnie wysublimowanych gustach z okolicznych miasteczek. Jest to innowacyjny ośrodek, oferujący przestrzeń do spotkań dla artystycznych umysłów i kulinarnych koneserów: można tam oglądać wytwory sztuki nowoczesnej przy lampce pysznego wina z lokalnych, kentowskich winnic, można wypić świeżo parzoną aromatyczną kawę słuchając recytacji miejscowych poetów, ale przede wszystkim można dobrze zjeść.

 

Nucleus (20)Nucleus (10)

Nucleus specjalizuje się w głównie w potrawach i przystawkach lżejszych, przeznaczonych na angielski lunch: są to zupy, kanapki, sałatki, tosty, różnego rodzaju zapiekanki, ale nie zabrakło też cięższego kalibru w postaci pysznego ważącego 6 uncji burgera lub krwistego steka.

 

Nucleus (18)Nucleus (15)Nucleus (16)

Większość produktów kupowana jest od lokalnych dostawców i gospodarstw w Kent i innych okolicznych hrabstwach, dzięki czemu żywność nie jest długo transportowana i nie traci na jakości, a Nucleus przyczynia się tym do wspierania lokalnej gospodarki.

Nucleus (20)Nucleus jest przytulną kawiarnią, o europejskim klimacie, z francuskimi, włoskimi daniami w karcie. Ma prawdziwie śródziemnomorski taras, otoczony palmami, podgrzewany kominkami w chłodne dni. Obsługa jest zawsze dobrze poinformowana, miła i służy pomocą zarówno w temacie jedzenia, jak i sztuki. Nucleus jest dla mnie i moich przyjaciółek miejscem, gdzie możemy dzielić się naszymi wrażeniami z życia i delektować na przykład bagietką z brie.

Menu Nucleus menu

Tel – 01634 406971

Nucleus Arts Centre, 272 High Street, Chatham, Kent, ME4 4BP

 

Scones na herbatkę

Scones na herbatkę

Stół jest pięknie udekorowany eleganckim obrusem, na nim pastelowe filiżanki, z których unosi się smużka pary, o cudownym zapachu mocnej, świeżo zaparzonej herbaty, kwiaciaste talerzyki, smukły wysoki czajnik wypełniony złocistym napojem, a obok mniejszy dzbanuszek do mleka. Tak wygląda stereotyp typowej angielskiej herbaty o piątej po południu. Herbaty, nie, jako pitego napoju, a jako  posiłku spożywanego po południu, coś w rodzaju naszego podwieczorku. Niestety większość Anglików nie ma już na to czasu. Zazwyczaj koło piątej kończą pracę i w tłumie innych zmierzają w stronę metra lub pociągu, by godzinę lub dwie później, zwycięsko dojechać do domu. Tak wyglądają angielskie, domowe realia. Jednak od czasu do czasu mieszkańcy wysp, zwłaszcza ich żeńska połowa lubią sobie odnowić stare czasy i jeśli nie w domu, to chociażby w jednej z popularnych herbaciarni. Zwłaszcza te tzn. posh, czyli eleganckie, pretendujące do miana salonowych, kultywują tradycje tea. Kiedyś takie herbatki były tylko dla wyższej klasy społecznej, obecnie każdy może się poczuć lady lub lordem i z gracją, odchylając najmniejszy paluszek do tyłu, delektują się łykami angielskiego przysmaku. Do herbatki podaje się zazwyczaj kanapki z ogórkiem, herbatniczki, jakieś ciasto ( dominuje marchewkowe, biszkopt z dżemem truskawkowym i orzechowo – kawowe). Ale prawdziwa herbatka nie może mieć miejsca bez mleczno – maślanych bułeczek zwanych scones. Poniżej umieszczę przepis na te pyszności. Teraz jednak chciałabym wam opowiedzieć jak należy „poprawnie“ zjadać bułeczki. Kroi się taką kulkę na pół i smaruje dżemem i kornwalijską, gęstą śmietaną i tutaj jest mały myk, bo jeśli chcemy się kierować wzorem dewońskim (Dewon to region Anglii na południowym zachodzie) to najpierw smarujemy bułeczkę śmietaną, a potem dżemem, a jeśli wzorem kornwalijskim to dżem będzie pierwszy, a na to obfita łyżka śmietanki. A jak sie pije herbatę? Mocno zaparzoną i oczywiście z mlekiem.

399A8475

Kornwalia

399A8472

Dewon

Pierwszy raz spróbowałam tego przysmaku na końcu kornwalijskiego świata, w małej herbaciarni z widokiem na Atlantyk i już zawsze będę nakładać dżemik, jako pierwszy, a tuż przed ugryzieniem kawałka, końcówką noża dołożę kopczyk ze śmietany. Oj niebo w gębie, mówię wam.  A ile kalorii…

399A8481

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała trochę historii. Romans Anglii z herbatą rozpoczął się w siedemnastym wieku, gdy król Karol II poślubił portugalską księżniczkę Catherine Braganza. Przywiozła ona ze sobą tradycję parzenia tego pysznego napoju i zaraziła swoją pasją stateczny angielski tron. Za rojalistami podążył cały naród. W 1706 roku Thomas Twinning otworzył pierwszą w Anglii herbaciarnię, za nią podążyły kolejne, zdobywając olbrzymią popularność, bo były praktycznie pierwszymi publicznymi miejscami, gdzie mogły oficjalnie przebywać damy; kawiarnie (coffee houses) były, bowiem zarezerwowane tylko dla gentelmanów.

Zwyczaj picia herbatki o piątej pojawił się ze względów praktycznych, ze względu na zbyt długi czas oczekiwania na posiłek pomiędzy obiadem a kolacją. I o ile pracująca klasa łapała „coś w biegu”, o tyle w wyższych grupach zwłaszcza wśród znudzonych pań przerodziło się to w prawdziwe towarzyskie wydarzenie. Oczywiście plotkowano przy tym niemiłosiernie. Czytaliście Jane Austen?

A teraz przepis:

Składniki: 300g zwykłej, białej mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, szczypta soli, 75g masła, w chłodnej temperaturze pokojowej (ani nie zimne, ani nie za miękkie), pokrojone w kostkę, 50g cukru pudru, 1 jajko, 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego, 120ml śmietany, Trochę mleka do posmarowania

Metoda

– Rozgrzej piekarnik do 200C / gaz 6.

– Za pomocą robota kuchennego wymieszaj razem mąkę, proszek do pieczenia, sól, masło i cukier, aż mieszanina będzie przypominać bułkę tartą.

– W osobnej misce ubić jajka, wanilię i śmietanę razem,

– dodać do masy mącznej, wymieszać rękoma, aż powstanie miękkie ciasto.

– zagnieść ciasto na gładką masę

– uformować 6-7 cm, raczej płaskie bułeczki

– ułożyć je na natłuszczonej blaszce i posmarować mlekiem

– piec przez około 15 minut lub trochę dłużej, jeśli są duże bułeczki.

– sprawdzić wykałaczką czy są upieczone

– podawać jak w opisie wyżej, jeszcze ciepłe

Przepis jest według bardzo popularnej w Anglii damy, lady Marry Berry telewizyjnej  specjalistki od pieczenia

Pączki – nie-pączki

Chyba tylko raz zdarzyło mi się popełnić kulinarny wpis. Dokładnie rok temu, gdy pisałam, co lubię w angielskich świętach (tu). Od tamtego czasu minęło dużo czasu i widzę, że duch zbliżających się świąt napędza mnie do spędzania więcej czasu w kuchni. Nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę bardzo lubię gotować, ale niekoniecznie o tym pisać. Chyba, że z okazji świąt…

Tym razem zresztą inspiracją były nie tylko święta a moja córka Olivia, a właściwie jej szkoła, która jako projekt na święta kazała dzieciom przygotować coś na wspólny świąteczny obiad. Dzieci mają gotować w szkole, ale planować w domu i oczywiście na planowaniu się nie kończy, potrawę trzeba również wypróbować w domu. Dlatego właśnie zabrałyśmy się za wspólne pieczenie, bo na szkolny deser Olivii zamarzyły się pączki! Ale nie takie zwykłe pączki, polskie, pyszne z nadzieniem z róży, lub powideł. Nasze pączki są z piernika i upiekłyśmy je w specjalnej maszynie do pieczenia mini pączków. Jest ona idealnie prosta w obsłudze, zwłaszcza dla dziecka.

Składniki na 12 pączków:

Szklanka mąki (może być pełnoziarnista)

¾ łyżeczki proszku do pieczenia

¼ łyżeczki sody

1 łyżeczka cynamonu

½ łyżeczki imbiru

Szczypta mielonych goździków

Szczypta ziela angielskiego

¼ łyżeczki soli

Pół szklanki brązowego cukru

1 łyżka mleka

1 jajo

¼ szklanki startego jabłka

2 łyżki roztopionego masła

Wykonanie

Wymieszać ze sobą wszystkie sypkie składniki, dodać mleko, jajko, jabłko, masło i wszystko porządnie wymieszać, aż powstanie ciasto idealne do formowania kulek.

Maszynę nasmarować masłem, lub oliwą i rozgrzać. Uformowane kulki włożyć do maszyny, nie mogą być zbyt duże, bo ciasto wypłynie.399a7110 Zamknąć maszynę i piec około 8-10 min. Drugą serię przytrzymałyśmy za długo w maszynie i pączki wyszły twarde. Podejrzewam, że jeśli się nie posiada maszyny, to w piekarniku wyjdą równie pyszne.

Po ostudzeniu można je lukrować, posypać cukrem, kokosem, lub zamoczyć w polewie czekoladowej. Wszelkie inwencje dozwolone.399a7118

Nam smakowało bardzo.

 

Za co lubię angielskie święta

To będą moje szesnaste święta w Anglii (dwa razy spędziliśmy święta w Polsce, raz we Francji z przyjaciółmi i raz w Walii). Ponieważ Anglia stała się moją drugą ojczyzną, w święta staramy się godzić nasze polskie zwyczaje z tradycją angielską. Wiem, że wiele osób narzeka, że w Anglii święta stały się bardziej świecką tradycją i nie mają już wiele wspólnego z ich religijnym pierwowzorem. Mnie to jednak nie przeszkadza. Każdy może tutaj celebrować święta tak, jak chce, nikt nie krytykuje, nikt, nic nie narzuca. Oczywiście ulubionym zajęciem Anglików są zakupy, ale tak było od zawsze. Taka rozrywka narodowa. Już podobno Napoleon krytykował za to naród brytyjski. Ostatnio w Internecie pojawiło się zdjęcie choinki, w jakimś domu, która była tak obstawiona prezentami, że widać było tylko czubek. Słuchałam później w radiu rozmowy z właścicielką choinki. Była nią ciężko pracująca mama, która cały rok odkłada pieniądze na to, by Święta uczynić dla swoich dzieci wspaniałymi, pod każdym względem. Mówiła, że chce im podarować, co tylko może i spędzać z nimi czas na świątecznych przyjemnościach. Oczywiście wzbudziła sporo głosów krytyki, ale i pochwał.

Obserwuję moich angielskich znajomych od lat i widzę, że w święta dla nich są bardzo rodzinnym wydarzeniem, a zwłaszcza ważne są dzieci; dla malusińskich  święta powinny być magiczne.
Co ja po tylu latach pokochałam w angielskich świętach? Jest kilka mniej lub bardziej prozaicznych rzeczy. Oto one:

1. Mince Pie –

IMG_8750
Te małe, nadziewane babeczki pojawiły się w Anglii wraz z powracającymi z krucjaty rycerzami w trzynastym wieku. Nazwa jest myląca, bo mince po angielsku mówi się na mielone mięso, jednak, podobno w XIII wieku farsz składał się właśnie z mięsa i suszonych owoców, które rycerze przywieźli z ciepłych krajów. Teraz mince pie to słodziutki deser z kruchego ciasta, suszonych owoców, często namoczonych w alkoholu i przypraw takich jak goździki, gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, czyli takich, które my najczęściej dodajemy do piernika. Gdy po raz pierwszy, wiele lat temu spróbowałam mince pie, zrobiło na mnie dziwne wrażenie, może, dlatego właśnie, że spodziewałam się mięsa. Teraz nie ma dla mnie świąt bez angielskiego ciasteczka, ale nauczyłam się też, że nie wszystkie są pyszne. Dla mnie najlepsze są te maślane, gdy proporcje ciasta do nadzienia są równe, z delikatnym podsmakiem brandy. Lubię je jeść delikatnie podgrzane w mikrofali lub w piekarniku, polane dostępną wszędzie w sklepach śmietaną z brandy lub koniakiem. Mniam, marzenie. Jeszcze nigdy nie próbowałam sama piec, ale kiedyś się odważę i o tym napiszę. Dla wszystkich jednak, którzy chcą spróbować podaję przepis:

Kruche ciasto:
• 120 g schłodzonego solonego masła
• 175 g mąki pszennej
• 1 szczypta soli
• 60 g cukru
• 1 żółtko
• 1 łyżka śmietany

Do miski włożyć masło, dodać mąkę, sól i cukier i pocierać w palcach aż się połączą (będą wyglądać jak gruboziarnista bułka tarta). Dodać żółtko i śmietanę i szybko wyrobić, by ciasto zbiło się w kulę. Owinąć w folię spożywczą i wstawić na godzinę do lodówki.

Nadzienie:
• 75 g ciemnego brązowego cukru
• 60 ml słodkiego wina
• 300 g żurawiny
• 1 łyżeczka cynamonu
• 1 łyżeczka imbiru
• pół łyżeczki zmielonych goździków
• 75 g rodzynek
• 30 g suszonej żurawiny
• Skórka z pomarańczy
• kilka kropel ekstraktu z migdałów
• pół łyżeczki ekstraktu z wanilii
• 2 łyżki miodu
• 25 ml brandy

W garnku wymieszać cukier i wino, aż do rozpuszczenia się cukru, na ogniu. Dodać żurawinę i wymieszać. Dodać cynamon, imbir, goździki, rodzynki, suszoną żurawinę, skórkę z pomarańczy. Doprowadzić do wrzenia i gotować przez około 20 minut, lub dopóki owoce się nie rozpadną i nie wchłoną całego płynu. Zdjąć z palnika, lekko ochłodzić. Dodać brandy, ekstrakt z migdałów, wanilii i miód, wszystko dobrze wymieszać.

Rozgrzać piekarnik do 190 stopni C. Lekko posypać mąką formę na 12 babeczek.
Kruche ciasto rozwałkować na powierzchni lekko posypanej mąką na grubość ok. 2 mm i wykroić kółka o średnicy ok. 8 cm. Nałożyć je do foremek. Dobrze docisnąć do dna. Nałożyć po łyżeczce nadzienia mincemeat do każdej babeczki, wierz przykryć resztą kruchego ciasta, z którego można powycinać wzory
Piec przez 12-15 minut w 190°C.
Studzić chwilę w foremkach a następnie wyłożyć na metalową kratkę.
Smacznego!
2. Muzyka w sklepach i na ulicachSalvation Army 11.12.14
Gdy wyjeżdżałam z Polski, wielkich galerii i supermarketów prawie nie było, nie było tradycji dekorowania sklepów na święta, dlatego w Anglii zachłysnęłam się tym. Teraz uwielbiam  śpiewać świąteczne przeboje podczas robienia zakupów. Moje serce się raduje od muzyki i od razu wszystko wygląda lepiej. Kocham też kolędników i grajków ulicznych, zawsze im rzucę coś do garnuszka, zwłaszcza, że w Anglii tacy kolędnicy zbierają często na wyższe cele. Jedną z najbardziej rozśpiewanych organizacji, przed świętami jest Salvation Army, protestancka armia dobroczyńców zbierająca na całym świecie dla potrzebujących, a zorganizowana na wzór organizacji wojskowych.

3. Santa grottos –
Moje dzieci, gdy były młodsze po prostu uwielbiały chodzić na spotkania z Mikołajem. Teraz już nie bardzo wierzą, że Mikołaj istnieje. Santa Grotto to po prostu dom Mikołaja, bajkowy, kolorowy, pięknie udekorowany.  Spotkać je można w wielu różnych miejscach, galeriach handlowych, centrach ogrodniczych, czy w centrum małych miasteczek. Oczywiście takie spotkanie z Mikołajem jest płatne, niemniej jednak warto, by zobaczyć cudowny zachwyt na twarzach naszych milusińskich. Do niektórych trzeba się zapisywać już z miesięcznym wyprzedzeniem, bo takie są popularne.

4. Świąteczne występy w szkołach –
Moje dzieci, co roku biorą udział w świątecznym przedstawieniu i co roku, jest ono inne. Oczywiście nawiązuje do naszych jasełek i często opowiada historię Józefa i Marii, ale z twistem, dużą ilością muzyki i tańca. Wczoraj właśnie wróciłam z takiej szkolnej produkcji mojego syna i powiem wam łzy lały mi się rzęsiście. Nie tylko mogłam zobaczyć mojego syna na scenie, ale dzieci w drodze do odkrycia historii cudownego narodzenia zawędrowały także do Polski i opowiadały o polskich zwyczajach świątecznych. Przez 7 lat szkoły mojego syna jeszcze nigdy nie słyszałam jak angielskie dzieci mówią cudownie Wesołych Świąt, po polsku.

5. Koncerty kolęd –
O koncertach na ulicach już wspomniałam w punkcie 2. Teraz chcę napisać o koncertach w kościołach i świątyniach chrześcijańskich. Moje dzieci każdego roku brały udział w takich przedsięwzięciach. Było to bardzo wzruszające zobaczyć śpiewające maluchy w cudownej średniowiecznej katedrze. Ich głosy brzmiały anielsko.

6. Love Actually i Bridget Jones’s Diary
Angielska telewizja rok w rok pokazuje filmy o tematyce świątecznej. Każdego grudnia pojawiają się też nowe świąteczne produkcje w kinach, ale dla mnie bezkonkurencyjne są dwa filmy, właśnie te wymienione wyżej. Widziałam je wielokrotnie i przyznam się po cichu, że mogłabym oglądać je naokrągło. Nastrajają mnie bardzo pozytywnie i uroczyście.
Jestem w trakcie przygotowywania wpisu o filmach świątecznych i już niedługo pojawi się on na blogu. Zapraszam
7. Kartki-

IMG_8753
Mój mąż nie cierpi tradycji pisania kartek. Po co – mówi – skoro widzisz się z tymi osobami codziennie. Ale dla mnie jest to piękny zwyczaj, pokazujący, że o sobie pamiętamy. Do bliższych osób piszemy bardziej osobiste życzenia, do znajomych używamy kartek, na których życzenia już są i wystarczy się podpisać. Te kartki później, przez święta zdobią nam pokoje, a po świętach można je oddać do specjalnych zsypów, gdzie się je recyclinguje ( jest takie słowo?)

8. Christmas Dinner
Oczywiście w naszym polskim domu zawsze jest postna Wigilia, ale w dzień Bożego Narodzenia jemy uroczysty obiad „po angielsku”. Wzięło się to stąd, że mieszkamy tutaj i nie chcemy naszych dzieci pozbawiać tradycji ich nowej ojczyzny, (chociaż to Anglia jest właściwą ojczyzną dla moich dzieci, bo się tu urodziły). Nie chcemy by dzieci czuły się pozbawione zwyczajów kulturowych, które celebrują ich znajomi i przyjaciele. Z drugiej strony są to bardzo piękne tradycje. I nawet smaczne:
Klasyczne angielskie menu potrafi być bardzo smaczne. Na przystawkę je się pasztet, często z żurawiną, lub koktajl z krewetek, lub wędzonego łososia z buraczkami i odrobiną chrzanu.
Danie główne to oczywiście pieczony, nadziewany szałwią indyk, podany z pieczonymi w piekarniku ziemniakami, pieczoną pietruszką, brukselką i innymi warzywami z wody, lub polanymi bułką tartą rozgrzaną na maśle. W osobnym dzbanuszku podaje się tony sosu pieczeniowego i żurawinę. I nie może zabraknąć tak zwanego Yorkshire pudding, czyli słonego ciasteczka z ciasta zbliżonego do naleśnikowego, upieczonego w piekarniku, w kształcie kubka. Te świeżo robione w domu są przepyszne.
Na deser to jak wspomniałam wyżej mince pies, lub tzw christmas pudding, który podaje się polany wysokoprocentowym alkoholem i podpala zapałką. U nas w domu ten pudding gości sporadycznie, jedynie, kiedy mamy angielskich gości, bo poza mną nikt go nie lubi.

Wpis powstał w ramach Adwentowego Kalendarza Klubu Polki na Obczyźnie. Więcej informacji i nasz rozkład jazdy można zobaczyć tutaj http://klubpolek.pl/kalendarz-adwentowy/