Tenis w Paryżu

Oglądaliście finały Roland Garros? Bo ja tak. Nie jestem jakąś wielką fanką sportu, ale tenis bardzo lubię, zwłaszcza na takim poziomie. Muszę przyznać, że te finały bardzo mnie ucieszyły. Wczoraj Rumunka Halep pokonała Amerykankę Stephens, a dzisiaj po raz już chyba 11 raz French Open wygrał Nadal, z wielką wirtuozerią pokonując Austryjaka Thiem. Ucieszyłam się, bo miałam tę przyjemność oglądać tę parę zwycięzców na żywo. Nadala widziałam na Wimbledonie (choć oglądanie jego rytuałów do najprzyjemniejszych nie należy), a Halep w zeszłym roku właśnie w Paryżu. Miło było wrócić wspomnieniami do tego miejsca. Słońce prażyło mocno, a my siedzieliśmy w napięciu, podążając wzrokiem za piłeczką. a2Niestety Halep w zeszłym roku przegrała i zrobiło mi się jej żal. Walczyła zawzięcie i robiła niezwykle pozytywne wrażenie. Koło nas siedzieli rumuńscy kibice z flagami swojego kraju, którzy z zapałem jej kibicowali  i wydawali rozkoszne odgłosy przy każdej jej piłce. a3Ostapenko

Zapamiętałam korty French Open jako tropikalne królestwo pomarańczy. W tym kolorze były ręczniki (jestem szczęśliwą posiadaczką jednego z nich), spódniczki i spodenki czy koszulki wolontariuszy, wielkie, wygodne poduchy przez telebimem, kubeczki na kawę i oczywiście ceglana nawierzchnia też z daleka świeci pomarańczą. a1a5Atmosfera też była słonecznie ciepła i naprawdę marzę, że kiedyś uda mi się tam powrócić. Tam jest raj dla takich jak ja, co kochają robić zdjęcia. 

A wy wybralibyście się kiedyś na taką imprezę?

Wspomnienie z Olimpiady

Olimpiada w Korei właśnie dobiegła końca. Przyznam się, nie oglądałam wszystkiego z należytą uwagą, ale śledziłam zmagania Polaków i Brytyjczyków i o ile w UK sporty zimowe wielkiej tradycji nie mają, o tyle liczyłam bardziej na naszych. Nie będę się wypowiadać, o co tym myślę, bo w gruncie rzeczy to ja się nie znam. Ale przy okazji Olimpiady wzięło mnie na wspominki. W 2006 roku pojechaliśmy bowiem na zimową Olimpiadę do Turynu. Całą rodziną. Mój mąż kocha sport i dla niego było to ważne wydarzenie, a ja skorzystałam z okazji, zwiedziłam Turyn, Bergamo, Mediolan oraz góry w Piemoncie i  doświadczyłam niepowtarzalnej atmosfery. Od tamtej pory lubię takie wielkie wydarzenia sportowe, ludzie na nich są jakby inni, lepsi, milsi dla innych i skorzy do zabawy.

W 2006 roku cały Turyn ozdobiony był na czerwono, wszędzie powiewały olimpijskie sztandary i flagi. Chodziliśmy, więc po ulicach miasta chłonąc świąteczny, pełen patosu klimat. Nasze dzieci były wtedy takie małe.

olimpiada 06 (77)

Atmosfera na mieście

olimpiada 06 (67)

Turyn

olimpiada 06 (25)

olimpiada 06 (39)

Oscar przed zniczem olimpijskim

Znajomi i rodzina mówili, że jesteśmy szaleni, że zabieramy takie maluchy na takie zimno, ale nam ani zimno, ani żadne inne kłody pod nogami nie były straszne. Polecieliśmy samolotem do Bergamo, tam wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy do Turynu. Maciejowi udało się kupić bilet na mecz hokeja. Grała Szwecja z Rosją, ale kto wygrał, to nie pamiętam. Wiem, jedynie, że mieliśmy żółte rekwizyty, by kibicować ojczyźnie Abby. olimpiada 06 (63)olimpiada 06 (61)

Z Turynu pojechaliśmy w Góry Piemontu. Tam dopiero była atmosfera: śnieg, słońce, pyszne piemonckie wino lało się strumieniami. Moim odkryciem było Barolo, na którego degustację trafiliśmy przypadkiem. Celem pobytu  w Piemoncie było kibicowanie naszym skoczkom. Niestety nie pamiętam, jak im poszło, chyba nie za dobrze, ale dla nas ważne było ubranie się na biało-czerwono i świętowanie ze spotkanymi rodakami. Pamiętam, nawet Gazeta Krakowska zrobiła z nami wywiad, bo Oscar był najmłodszym polskim kibicem. olimpiada 06 (112)olimpiada 06 (105)

Dzieciom najbardziej podobało się jednak spotkanie z olimpijskimi maskotkami. olimpiada 06 (102)

A my byliśmy dumni, że zobaczyliśmy ówczesną dumę wszystkich Polaków Adama Małysza, tylko z daleka, ale zawsze coś.olimpiada 06 (114)

Być kibicem na chwilę

Football, jak większość kobiet oglądam tylko, gdy grają nasi i tylko podczas wielkich wydarzeń sportowych typu mistrzostwa Europy, czy świata, czy czasami podczas letnich olimpiad.  Na szczęście wiem, co to spalony i na jakich pozycjach grają piłkarze. Zupełnie jednak inaczej ogląda się mecze w telewizji, a inaczej na żywo. Dlatego, gdy mąż i siostra zapytali czy chcę jechać do Paryża to oczywiście powiedziałam tak. Jestem obserwatorem, kolekcjonerem doświadczeń, a takiego w moim bagażu jeszcze nie miałam. Pojechaliśmy Eurostarem, szybkim pociągiem łączącym Londyn z Paryżem. Mamy to szczęście, że najbliższa stacja jest 15 min od naszego domu, nie musieliśmy, więc stać w londyńskich korkach i płacić majątku za parking. Paryż powitał nas deszczem i taksówkarzem naciągaczem, który zaproponował, że zawiezie nas do hotelu za, bagatelka 62 euro, bo przecież pada. Odmówiliśmy mu i poprosiliśmy go, by nam pokazał, w którą stronę mamy iść. Nie chciał pokazać, znalazł wymówkę. Okazało się, że hotel znajdował się naprzeciwko wyjścia z dworca Gare du Nord. Doszliśmy do niego w pół minuty i oszczędziliśmy 62 euro. Swoją drogą to trzeba mieć tupet, prawda? 13480355_10153754626917104_1970932029_nHotelik był niewielki, ale łózko miał wygodne, a łazienkę czystą. Nic więcej do szczęścia nie było nam potrzebne. Na dole była restauracja Cafe du Nord. Zjedliśmy tu dobry lunch, z francuskimi serami, wypiliśmy butelkę wina i zakończyliśmy niebiańskim espresso. Nad naszą głową powiewała najprawdziwsza polska flaga, a w drugim końcu była flaga niemiecka.

Na stadion dotarliśmy godzinę przed rozpoczęciem meczu. Jechaliśmy kolejką miejską RER wraz z ubranymi na biało – czerwono grupkami mężczyzn, kobiet i dzieci; wszyscy się do siebie uśmiechali, pozdrawiali nawzajem. Atmosfera była niesamowita. Spotkani niemieccy kibice tez zachowywali się przyjacielsko. Nie było burd, czy wyzwisk. Znaczy da się.

13480454_10153754617242104_446512790_n

Policja przed pubem, w którym siedzieliśmy

To prawda, policji wszędzie było dużo, ale nie musieli interweniować. Jak się skończył mecz wiemy, Polacy zremisowali 0-0 z Niemcami, choć większość komentatorów sportowych na świecie prorokowało nam przegraną. Według mnie graliśmy trochę gorzej od mistrzów świata, ale okazja do strzelenia bramki była, niestety niewykorzystana. Były momenty, że obgryzałam paznokcie w napięciu i wrzeszczałam jak szalona. Ale dobry remis nie jest zły.

Powrót do hotelu był trochę gorszy, z jakiegoś powodu kolejka czasowo przestała jeździć, a my nie mogliśmy znaleźć autobusu.

13479903_10153754627062104_1697241485_n

Powrót 

Wróciliśmy, więc taksówką i usiedliśmy sobie naprzeciwko naszego okna hotelowego w pubie, by celebrować przeżywane właśnie chwile i sam fakt bycia w mieście miłości, choć obecnie dominuje w nim piłka. Dzień zdecydowanie zaliczyć mogę do udanych.

 

Wimbledon cz.2 Wspomnieniowo

w10Poprzednio pisałam o tym jak się dostać na Wimbledon, a dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć o moich przeżyciach na ulicy Kościelnej ( Church Street, przy której jest Wimbledon). Mój mąż, który jest fanatykiem sportu, rejestruje się praktycznie, co roku, ale dopiero dwa razy udało mu się „wygrać”.  W udziale przypadły nam wejściówki, na czwartek, drugiego lipca, na Kort Centralny. Nie wiedzieliśmy, kogo będziemy oglądać, ale potem okazało się, że nie było źle. Ale po kolei.

Z domu wyjechaliśmy około jedenastej, na miejscu zaparkowaliśmy samochód na jednym z oficjalnych parkingów i nie spiesząc się, przez piękny park poszliśmy do bramy numer 6, gdzie odebraliśmy bilety. Przeglądnięto mi torbę i oczywiście zaniepokojenie wzbudził mój długi obiektyw do aparatu (Canon 70-300), na szczęście wcześniej sprawdziłam wymiary i okazało się, ze mieści się w dozwolonych granicach.  Wpuszczono nas więc, na olbrzymie terenach pełne kortów tenisowych, rożnych hal, restauracji i innych niezidentyfikowanych przez nas obiektów. Znaleźliśmy się  w tłumie podobnych do nas miłośników tenisa. Od czego zaczyna się zwiedzanie takich miejsc, po długiej jeździe samochodem? Oczywiście od toalety i jedzenia. W takiej kolejności. Toaletę załatwiliśmy dość szybko, a potem dylemat:, Co zjeść? kanapka z wieprzowinaWybór nie był powalający na kolana, szału nie było, ale padło na wielką pajdę chleba z pieczystą wieprzowiną. PYCHA! Po zaspokojeniu wszystkich potrzeb fizycznych nadszedł w końcu czas na dawkę tenisa. Obeszliśmy wszystkie mniejsze korty dookoła, szukając znajomych twarzy i nazwisk. kibice polscyPoprzyglądaliśmy się trochę, wraz z innymi polskimi kibicami, grze Łukasza Kubota w deblu z Mirnyi.

Przed wejściem na kort główny ‘zapodaliśmy’ sobie (jak to lubi mówić mój mąż) po drinku, Maciej duże piwko, Stella Artois, bo Żubra nie mieli, a ja nie mogłam sobie odmówić Pimmsa, nie spodziewałam się jednak, że będzie taki mocny.

Słoneczko i adrenalina zrobiły resztę i po jednej szklance byłam bardziej wesoła. Nadszedł czas by byka wziąć za rogi i wkroczyć na słynny kort centralny. Lisiecky1Trafiliśmy idealnie, bo akurat rozpoczynała swoją grę Sabine Lisicki, kobieta o najszybszym serwie.  Przez to, że rodzice Sabine byli z Polski podejrzewam, że jest ona bliższa nam, Polakom i z przyjemnością oglądałam jej zwycięską grę. Chociaż nie zaprzeczę, że wolałabym pooglądać np. Radwańską, ale tego dnia grała ona akurat na korcie numer 3, na który nie mieliśmy biletów.

By rozprostować trochę nogi, po meczu poszliśmy się przejść, a raczej poszliśmy poszukać słynnych truskawek z bitą śmietaną. Podobno podczas Wimbledonu sprzedano 142 tys. porcji. Były pyszne, słodziutkie, pewnie specjalnie wychodowane na tę niepowtarzalną okazję.

Zajadaliśmy się nimi siedząc na słoneczku, na górce i wraz z tysiącem innych głów kibicując ulubieńcowi Wielkiej Brytanii Andy Murrayowi.góka Taka smutna ciekawostka, Murray i jego brat chodzili do szkoły w Dunblane, w Szkocji i byli w szkole 13 marca 1996, w dniu, w którym lider skautów Thomas Hamilton wtargnął do budynku szkoły, zastrzelił szesnaścioro dzieci i nauczyciela, a potem zabił sam siebie. Jest to jeden z najtragiczniejszych epizodów z udziałem broni palnej w historii całej Wielkiej Brytanii. Czasami jak oglądam Murraya to i sobie o tym przypominam to zastanawiam się, jaki wpływ może mieć takie wydarzenie na życie człowieka. Murray nie lubi mówić o tym w swoich wywiadach. Chyba rozumiem, dlaczego.

Przepraszam, że przerwałam moje wspomnienia taką smutną aluzją.

Po truskawkach wróciliśmy na Główny Kort, gdzie właśnie rozpoczynał grę Roger Federer. federerJest to mój ulubiony sportowiec, jeden z największych tenisistów, jacy chodzili po tym świecie. Wygrał siedemnaście Wielkich Szlamów, w finale Wimbledonu był 10 razy, wygrał siedem razy, czym dorównał Pete Samprasowi. Jimmy Connors powiedział kiedyś: „W erze specjalizacji, jesteś albo specjalistą od mączki, specjalistą od trawy, specjalistą od twardego kortu, albo jesteś… Roger Federer.”

Lubię sposób, w jaki gra Roger, jego szybkość, jego długie, precyzyjne serwy, jego praworęczny forhend, sposób, w jaki potrafi wykiwać przeciwników przy siatce, ale także za wygląd. Przyznaję się bez bicia. Z wielką rozkoszą oglądam jak gra i miałam tę przyjemność widzieć go na żywo już wcześniej, podczas turnieju tenisowego na O2 w Londynie.

Po Federerze na korcie pojawił się Nadal, kolejna wielka gwiazda tenisa. Kolejny mistrz, ale muszę przyznać, że oglądanie jego gry nie jest dla mnie delicją, a jego, przepraszam za wyrażenie, wyciąganie majtek z tyłka i ceremonia koncentracji przed każdym serwem, są po prostu boleśnie nudne. Nie zrozumcie mnie źle, Nadal jest mistrzem, jego leworęczny forhend, (mimo, że Nadal jest praworęczny) to majstersztyk, do tego jest okropnie wytrzymały i nogi ma tak silne, że potrafi przyjąć piłkę z prawie każdej pozycji.nadal2 Nie jest jednak moim ulubieńcem.

Podobno Federer i Nadal są dobrymi przyjaciółmi, spotykali się na korcie finałowym aż dziewiętnaście razy, w różnych turniejach i przez wiele lat w rankingu byli na zmianę, na miejscu pierwszym lub drugim. Nigdy nie udało mi się jednak oglądać ich walczący przeciwko sobie.

Przyznam się wam szczerze, że niesamowitą frajdę sprawiało mi oglądanie kibiców podczas meczu, ich emocje, zachowania i wsparcie, jakiego nie żałowali wszystkim zawodnikom, bez względu, czy to byli to ich ulubieńcy, czy nie. Nie było gwizdów, czy chamstwa, tylko prawdziwe rozkoszowanie się miejscem i grą tenisistów. Podobna atmosferę widziałam tylko podczas maratonu londyńskiego, ale to już na inną opowieść.

Z przykrością żegnałam tereny przy Church Street. Spędziłam mile dzień, widziałam supergwiazdy i miałam okazję poprzyglądać się zwykłym ludziom podczas niezwykłego wydarzenia i powiem wam warto było.w4 Przed wyjściem zakupiliśmy jeszcze kilka pamiątek. Jestem, więc szczęśliwą i dumna posiadaczką ręcznika i parasola, jakimi posługiwali się zawodnicy podczas gry. Z tymi gadżetami pod pachą opuściliśmy Wimbledon, tak jak weszliśmy, przez bramę numer sześć.

Wimbledon cz. 1 Praktycznie

Wiecie, kiedy w Anglii kończy się lato? We wrześniu? A nieprawda. Angielskie lato kończy się wraz z finałem największego sportowego wydarzenia w UK, Wimbledonu. I gdy patrzę za okno, to niestety musze przyznać racje. Najpierw padało jak z cebra przez kilka dni, a teraz niby słonecznie, ale wieje i zimno. Parafrazując Herberta innego lata nie będzie. Dlatego, tak sobie pomyślałam, że może się uda, choć troszeczkę oszukać angielską pogodę, może, jeśli napiszę moje trzy grosze o Wimbledonie to słoneczko znów przygrzeje trochę mocniej. Postanowiłam zrobić dwa wpisy, jeden praktyczny, o tym jak kupić bilety, co zjeść, kupić itd. i drugi o moich własnych przeżyciach na Wimbledonie.

Kupienie biletów na Wimbledon nie jest proste, ale jak się bardzo chce to się udaje. Pierwsza opcja to tzw. Ballot. Trzeba zarejestrować się odpowiednio wcześnie na oficjalnej stronie Wimbledonu http://www.wimbledon.com/index.html. Rejestracja niestety nie gwarantuje biletów, a tylko możliwość wzięcia udziału w losowaniu, niestety nie można sobie wybrać ani zawodników, jakich by się chciało oglądać, ani nawet dnia czy kortu, na który by się chciało pójść. Trzeba brać, co dają. Osoby mieszkające w UK mogą się rejestrować już we wrześniu, osoby mieszkające za granicą dopiero w listopadzie.  Jest inna możliwość kupienia biletów. Kolejka. Ludzie z namiotami okupują okolice Wimbledonu czekając, aż otworzą się kasy i będzie można dostać upragnione tickety do rączki. Jest tylko jedna kolejka, zazwyczaj przy bramie numer 3 i można się w niej ustawiać od 8 rano w pierwszym dniu otwarcia Wimbledonu. Ale jak już wspomniałam wcześniej, ludzie z namiotami koczują całą noc. Zasada jest prosta: jedna osoba, jeden bilet wstępu i płacić można tylko gotówką. Jeśli planujecie ustawić się w Kolejce z namiotem to od tego roku zmieniły się przepisy i narzucono wymiary bagażu, jaki można trzymać w przechowalni; nie większy niż 60cm x 45cm x 25cm. O 6 rano pracownik Wimbledonu budzi wszystkich czekających i każe składać manatki i ustawiać się w kolejkę. Każdy, kto stoi dostaje bransoletkę z numerem miejsca w kolejce.

Kolejną opcją jest Hospitality czyli wykupienie całej wycieczki, łącznie z zakwaterowaniem. Dwie firmy Sportsworld http://www.sportsworld.co.uk/wimbledon i Keith Prowse http://www.keithprowse.co.uk/tennis_wimbledon-hospitality.aspx zajmują się sprzedażą. Jak się zapewne domyślacie ta opcja jest raczej luksusowa; cena na 2016 rok zaczyna się od 416 funtów na osobę.

Od tego roku pojawiła się jeszcze jedna możliwość zdobycia biletów wstępu na kort centralny i kort numer 3, na określony dzień, przez Ticketmaster http://www.ticketmaster.co.uk/ , ale o szczegółach będą poinformowane tylko te osoby, które zarejestrowały się by otrzymywać regularny newsletter Wimbledonu. Tutaj można się zarejestrować: http://www.wimbledon.com/en_GB/contact/register.html.

Oczywiście można jeszcze zostać zaproszonym na Wimbledon, ale jeśli się nie należy do rodziny królewskiej lub rodziny zawodnika to na to bym raczej nie liczyła.

Dzieci do piątego roku życia mają wstęp za darmo, ale organizatorzy odradzają przynoszenie niemowlaków. Podejrzewam, że dopóki dziecko nie rozpłacze się podczas meczu finałowego to nikt was stamtąd z bejbuskiem nie wyrzuci.

Kiedy bilety mamy już w kieszeni, konkretnego dnia stawiamy się na terenie Wimbledonu. Jeśli jesteśmy samochodem do dyspozycji mamy kilka parkingów, za które niestety trzeba dodatkowo płacić. Po całej okolicy rozsiane są małe prywatne parkingi, mieszkańcy, którzy mają więcej ziemi postanawiają sobie dorobić i przeznaczają swoje ogródki, czy podwórka na płatne parkingi, ceny wahają się od 5 do 25 funtów. Z zostawieniem samochodów raczej nie będzie większych problemów. Oficjalny parking jest zresztą świetnie zorganizowany, z masą wolontariuszy pilnujących ładu i porządku, jak to często w Anglii bywa podczas takich imprez. Po zaparkowaniu samochodu idziemy do bramy, której numer mamy napisany na bilecie, stajemy w kolejce do wejścia, gdzie nam sprawdzą torby i plecaki i w końcu wchodzimy.kibice tlum Pierwsze, co ukazuje się naszym oczom to masa głów, dopiero później dostrzegamy kort główny, obrośnięty uroczo bluszczem i z zegarem firmy Rollex na ścianie, dalsze korty i hale, gdzie można zjeść i wypić. centre courtCo się je na Wimbledonie, jeśli się nie przyniosło własnych kanapek?hala4 Można np. dostać wielką pajdę chleba z pieczoną i szatkowaną wieprzowiną (7 funtów), albo hot doga, z chorizo lub cumberland sausage £4.50, jest też pizza £7 i sałatki £4.50.

Do picia tradycyjny oczywiście Pims £8, ale jak ktoś nie lubi to jest piwo £5, wino, szampan; można zakupić całą butelkę, oczywiście wody i innych napoi jest pod dostatkiem.collage drinks Na deser trzeba, po prostu trzeba zjeść truskawki ze śmietaną, to taka wimbledońska tradycja.truskawki1 Mała plastikowa miseczka kosztuje 2,5 funta (cena nie zmieniła się od wielu lat). Po terenach Wimbledonu  można się spokojnie włóczyć, są korty na których mecze można oglądać całkowicie za darmo, na inne jak np. 1 czy 3 trzeba mieć miejscówki, ale jest opcja oglądania tych wielkich meczów na olbrzymim telebimie.

Wystarczy się wygodnie rozlokawać na kocyku na górce, ze szklanką  ulubionego napoju w ręce i kibicować ulubionym tenisistom. Doświadczenie niepowtarzalne! Gorąco polecam.

Oczywiście nie mozna wyjsć z Wimbledonu bez zakupienia pamiątek, najpopularniejsze to oczywiście koszulki z nadrukami, w cenach od £30 do £100, bo niektóre z nich to robota znanych producentów mody, czapeczki £25-30, ręczniki £25, parasolki £25, długopisy £14, kubki £10, breloczki i magnesy na lodówkę £4.5 -8.

Dodatkową atrakcją jest zobaczenie na Wimbledonie gwiazd i celebrytów. w tłumie można wypatrzyć naprawdę ciekawe twarze, że nie wspomnę już o tenisistach

Poznajecie?